Mąż odszedł do młodszej kobiety w dniu naszej rocznicy. Najbardziej bolała mnie nie zdrada, ale sposób, w jaki to zrobił.

– Aniu, musimy porozmawiać – powiedział Marek, nie patrząc mi w oczy. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. To był dzień naszej dwudziestej rocznicy ślubu. W lodówce chłodziło się prosecco, na stole leżał srebrny brelok z wygrawerowaną datą naszego ślubu – drobiazg, ale wybrany z myślą o nim. Zarezerwowałam stolik w naszej ulubionej restauracji przy rynku już miesiąc wcześniej. Wszystko miało być jak dawniej.

– Co się stało? – zapytałam cicho, próbując nie dopuścić do siebie złych myśli.

Marek milczał przez chwilę, a potem westchnął ciężko. – Nie idźmy dziś do restauracji. Muszę ci coś powiedzieć…

Wiedziałam już. Czułam to od tygodni – jego nieobecność, krótkie odpowiedzi, wieczne zmęczenie. Ale łudziłam się, że to tylko kryzys, że minie. Że wystarczy jeden wspólny wieczór, by wszystko wróciło na swoje miejsce.

– Marek… – zaczęłam, ale przerwał mi gestem.

– Aniu, zakochałem się. W kimś innym. Przepraszam.

Słowa spadły na mnie jak grad. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, z którym spędziłam dwadzieścia lat życia.

– W kim? – zapytałam głosem obcym dla samej siebie.

– W Magdzie. Jest młodsza… Pracuje ze mną w firmie. Nie planowałem tego… Po prostu się stało.

Chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, płakać. Ale siedziałam nieruchomo, jakby ktoś wyciągnął ze mnie całą energię.

– Dwadzieścia lat… – wyszeptałam. – I wszystko kończy się w taki sposób?

Marek spuścił głowę. – Przepraszam. Wiem, że to okrutne. Ale nie mogę dłużej udawać.

Nie pamiętam, jak długo siedzieliśmy w ciszy. W końcu Marek wstał i wyszedł z domu, zostawiając mnie samą z moimi myślami i prezentem, który już nigdy nie trafi do jego rąk.

Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Dzieci – Ola i Bartek – były już dorosłe, studiowały w innych miastach. Zadzwoniłam do nich dopiero po tygodniu. Ola płakała przez telefon.

– Mamo, jak on mógł? – pytała przez łzy. – Przecież zawsze byliście razem…

Bartek był bardziej powściągliwy. – Może to kryzys wieku średniego? Może wróci? – próbował pocieszać mnie słowami, w które sam nie wierzył.

W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki patrzyły na mnie z troską, ale nie pytały o nic wprost. Tylko Basia odważyła się zapytać:

– Anka, co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie.

Opowiedziałam jej wszystko przy kawie na zapleczu sklepu spożywczego, gdzie pracowałyśmy od lat.

– On wróci na kolanach – powiedziała Basia z przekonaniem. – Zobaczysz! Żadna Magda mu ciebie nie zastąpi.

Ale ja wiedziałam, że to koniec. Marek wyprowadził się do wynajętego mieszkania na drugim końcu miasta. Przysyłał pieniądze na rachunki i czasem dzwonił do dzieci. Ze mną rozmawiał tylko o sprawach formalnych.

Najgorsze były wieczory. Siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na pusty fotel naprzeciwko. Przypominałam sobie nasze rozmowy sprzed lat: o planach na przyszłość, o podróżach, których nigdy nie odbyliśmy, o marzeniach, które teraz wydawały się śmieszne i naiwne.

Czułam gniew – na Marka, na Magdę, na siebie samą za to, że nie zauważyłam sygnałów wcześniej. Ale najbardziej bolało mnie to, że Marek odszedł właśnie tego dnia. Naszego dnia. Czy naprawdę nie mógł poczekać choćby jednego wieczoru? Czy nasza historia była dla niego tak mało ważna?

Pewnego dnia spotkałam Marka przypadkiem na rynku. Szliśmy naprzeciwko siebie i przez chwilę miałam nadzieję, że się zatrzyma, powie coś więcej niż tylko „cześć”. Ale on tylko skinął głową i przeszedł obok mnie z obcą kobietą u boku.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Ola przyjechała do mnie na weekend.

– Mamo, musisz zacząć żyć dla siebie – powiedziała stanowczo. – Tata podjął decyzję. Teraz ty musisz podjąć swoją.

Zaczęłam chodzić na spacery po parku, zapisałam się na jogę dla początkujących w domu kultury. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozwiedzione albo samotne po latach małżeństwa. Rozmawiałyśmy godzinami o tym, jak trudno jest zacząć wszystko od nowa po czterdziestce.

Czasem myślę o Marku i zastanawiam się, czy jest szczęśliwy z Magdą. Czy ona naprawdę daje mu to, czego ja nie potrafiłam? Czy dwadzieścia lat wspólnego życia można tak po prostu przekreślić?

Najbardziej jednak boję się tego pytania: czy ja jeszcze potrafię kochać? Czy kiedyś będę umiała zaufać komuś na nowo?

Patrzę na srebrny brelok z datą naszego ślubu i zastanawiam się: czy można zbudować siebie od nowa po takim upadku? Czy ktoś z was też musiał zaczynać wszystko od początku? Jak sobie z tym poradziliście?