„Zatrzymałam samochód i powiedziałam teściom, żeby zadzwonili po idealną synową” – historia o tym, jak trudno być wystarczającą dla rodziny męża

– Zatrzymaj się, Marto. Może lepiej niech Basia nas zawiezie – powiedziała teściowa, zerkając na mnie przez okulary, jakby sprawdzała, czy zrozumiem aluzję.

Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Byliśmy już prawie przy dworcu, a ja od rana słuchałam uwag o tym, że „Basia zawsze wie, jak się zachować”, „Basia nigdy nie spóźnia się na pociąg”, „Basia piecze najlepszy sernik”. Basia – żona starszego brata mojego męża. Idealna synowa. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pomóc, zawsze z perfekcyjnym makijażem i domem pachnącym świeżo upieczonym chlebem.

Zatrzymałam samochód gwałtownie. – To może rzeczywiście zadzwonicie po Basię? – powiedziałam cicho, ale stanowczo. W samochodzie zapadła cisza. Teść spojrzał na mnie zaskoczony, a teściowa zacisnęła usta.

Nie wiem, co mnie podkusiło. Może to był ten poranek, kiedy usłyszałam przez przypadek rozmowę teściowej z sąsiadką: „Marta? No cóż… Dobra dziewczyna, ale Basia to skarb”. Może to były lata prób i starań, żeby zasłużyć na ich akceptację. Może to był fakt, że mój mąż – Michał – zawsze stawał po ich stronie, tłumacząc mi: „Oni już tacy są, nie przejmuj się”.

Ale ja się przejmowałam. Bardzo. Kiedy Michał mi się oświadczył, jego rodzice byli już na emeryturze. On był ich najmłodszym dzieckiem – dwunastoletnia różnica między nim a bratem sprawiała, że w oczach rodziców zawsze był „maluchem”. Ja byłam dla nich kimś z innego świata – córką nauczycielki i mechanika samochodowego z małego miasteczka pod Lublinem. Nie miałam takiego wykształcenia jak Basia ani jej ogłady. Ale kochałam Michała i wierzyłam, że to wystarczy.

Od początku czułam się oceniana. Na pierwszym obiedzie u teściów usłyszałam: „A u was w domu też się tak gotuje?” Potem przyszły porównania: „Basia zawsze przynosi własne ciasto”, „Basia nigdy nie zapomina o imieninach”. Nawet kiedy urodziła się nasza córka Zosia, teściowa westchnęła: „Basia karmiła piersią do dwóch lat”.

Próbowałam wszystkiego. Pieczenie ciast według przepisów Basi (zawsze wychodziły mi zakalce), kupowanie prezentów na imieniny (nigdy nie były trafione), nawet zapisanie się na kurs gotowania. Ale cokolwiek bym zrobiła, zawsze byłam tą gorszą.

Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa opowiadała wszystkim o tym, jak Basia zorganizowała święta dla całej rodziny: „Wszystko było takie piękne! Nawet serwetki miały haftowane inicjały!” Spojrzałam wtedy na Michała – wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.

Z czasem zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Zosia pytała: „Mamo, dlaczego nie jedziemy do babci?” A ja nie umiałam jej odpowiedzieć. Michał próbował mnie przekonać: „Przecież oni cię lubią!” Ale ja czułam się coraz bardziej samotna.

Aż do tego dnia, kiedy miałam zawieźć teściów na dworzec. Od rana słyszałam tylko narzekania: „Za wolno jedziesz”, „Basia zawsze wybiera lepszą trasę”, „Basia nigdy nie zapomina o bagażu”. W końcu nie wytrzymałam.

– To może rzeczywiście zadzwonicie po Basię? – powtórzyłam ciszej.

Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona. – Przesadzasz, Marto…

– Nie przesadzam – przerwałam jej. – Od lat próbuję być dla was wystarczająca. Ale nigdy nie będę Basią.

Teść chrząknął nerwowo. – Nie o to chodzi…

– Właśnie o to chodzi! – głos mi się załamał. – Może powinniście powiedzieć mi wprost, co robię źle?

Teściowa spuściła wzrok. Przez chwilę nikt się nie odzywał.

– Marto… – odezwał się w końcu teść łagodniej niż zwykle. – My po prostu… przyzwyczailiśmy się do Basi. Ale ty jesteś inna. I dobrze.

Nie wiedziałam, czy mu wierzyć. Przez tyle lat słyszałam tylko porównania i krytykę.

– Chcemy tylko… żeby Michał był szczęśliwy – dodała cicho teściowa.

– On jest szczęśliwy ze mną – odpowiedziałam stanowczo. – Ale ja już nie jestem szczęśliwa w tej rodzinie.

Teściowie spojrzeli na siebie bezradnie. W końcu teść westchnął:

– Zawieź nas na ten pociąg, Marto. Proszę.

Ruszyłam dalej w milczeniu. Po drodze nikt się nie odezwał. Kiedy wysiedli na dworcu, teściowa odwróciła się jeszcze i powiedziała:

– Przepraszam, jeśli sprawiliśmy ci przykrość.

Nie odpowiedziałam. Po prostu odjechałam.

Wieczorem Michał wrócił z pracy i zobaczył mnie zapłakaną w kuchni.

– Co się stało?

Opowiedziałam mu wszystko. Siedział długo w ciszy, a potem powiedział:

– Może czasem trzeba im powiedzieć prawdę prosto w oczy.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Teściowie rzadziej mnie porównują do Basi. Czasem nawet dziękują za drobiazgi. Ale blizna została.

Czy naprawdę musimy przez całe życie udowadniać swoją wartość? Czy rodzina męża kiedykolwiek zaakceptuje mnie taką, jaka jestem? A może zawsze będziemy żyć w cieniu tej „idealnej”?