Mój mąż nie chce pracować z moim tatą, a sam nie może znaleźć pracy – jak przetrwaliśmy najtrudniejszy czas w naszym małżeństwie

– Nie będę pracował u twojego ojca! – głos Michała odbił się echem po naszym małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Siedziałam przy stole, dłubiąc widelcem w zimnej już jajecznicy, a w gardle czułam gulę. To była już trzecia rozmowa tego tygodnia o jego bezrobociu.

– Ale Michał, przecież tata cię przyjmie od ręki. Potrzebujemy pieniędzy, nie możemy ciągle żyć z mojej pensji! – próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to jak grochem o ścianę.

Michał wstał gwałtownie, przewracając krzesło. – Nie rozumiesz? Nie chcę być traktowany jak dzieciak, który nie potrafi sam sobie poradzić! Twój ojciec zawsze patrzył na mnie z góry.

Zostałam sama w kuchni. Znowu. Od trzech miesięcy Michał był bez pracy. Zwolnił się z firmy budowlanej po tym, jak nowy kierownik – pan Rutkowski – obciął mu pensję i publicznie go upokorzył. Wcześniej szefem był Tomek, jego kolega ze studiów, który zawsze go wspierał. Ale Tomek wyjechał do Wrocławia, a Michał został sam na placu boju. Nie wytrzymał długo.

Początkowo myślałam, że to tylko chwilowy kryzys. Przecież Michał był zawsze zaradny, pracowity, miał złote ręce. Ale tygodnie mijały, a on coraz bardziej zamykał się w sobie. Przeglądał ogłoszenia, chodził na rozmowy kwalifikacyjne, wracał coraz bardziej przybity. „Za starego pana szukają”, „Za mało doświadczenia”, „Za wysokie wymagania” – słyszałam codziennie.

W międzyczasie ja pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego. Moja pensja ledwo starczała na czynsz i rachunki. O dziecku mogliśmy tylko pomarzyć. Mama dzwoniła co drugi dzień: „Może Michał by się przemógł? Tata potrzebuje kogoś zaufanego do biura.”

Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam Michała siedzącego po ciemku na kanapie. W ręku trzymał list od komornika – zalegaliśmy z opłatami za prąd.

– Przepraszam – wyszeptał. – Zawiodłem cię.

Usiadłam obok niego i objęłam go mocno. – Nie zawiodłeś mnie. Ale musimy coś zrobić. Razem.

Następnego dnia pojechaliśmy do moich rodziców na obiad. Atmosfera była napięta od samego początku. Tata patrzył na Michała spod byka, mama próbowała rozładować sytuację żartami.

– Michał, słyszałem, że szukasz pracy – zaczął tata, nalewając sobie barszczu.

– Tak, ale…

– U mnie zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś pracowitego – przerwał mu tata.

Michał spuścił wzrok. – Dziękuję, panie Andrzeju, ale wolę sam coś znaleźć.

Tata wzruszył ramionami i już więcej się nie odezwał przez cały obiad.

W drodze powrotnej Michał był blady jak ściana.

– Czuję się jak nieudacznik – powiedział cicho. – Twój ojciec myśli, że jestem zerem.

– Nieprawda! On po prostu nie rozumie twojej dumy.

– A ty?

Nie odpowiedziałam. Sama już nie wiedziałam, co czuję.

Minęły kolejne tygodnie. Michał coraz częściej wychodził z domu na długie spacery. Ja zaczęłam brać nadgodziny w szkole, byle tylko nie myśleć o naszej sytuacji. Wieczorami kładliśmy się do łóżka plecami do siebie.

Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam Michała siedzącego przy komputerze.

– Co robisz?

– Piszę ogłoszenie – odpowiedział bez entuzjazmu. – Może ktoś potrzebuje złotej rączki do drobnych napraw.

Nie powiedziałam nic, ale poczułam iskierkę nadziei.

Następnego dnia Michał powiesił kartkę na klatce schodowej: „Naprawy domowe – hydraulika, elektryka, montaż mebli. Michał Nowak.”

Pierwszy telefon zadzwonił po dwóch dniach. Starsza pani z sąsiedniego bloku poprosiła o naprawę cieknącego kranu. Michał wrócił do domu z uśmiechem na twarzy i dwudziestoma złotymi w kieszeni.

– Widzisz? Może jednak coś z tego będzie – powiedziałam, ściskając go za rękę.

Z czasem zaczęło dzwonić coraz więcej osób. Michał naprawiał gniazdka, montował półki, wymieniał zamki w drzwiach. Ludzie polecali go sobie nawzajem. Po kilku miesiącach miał już tyle zleceń, że musiał odmawiać niektórym klientom.

Pieniądze zaczęły się pojawiać na koncie regularnie. Spłaciliśmy zaległe rachunki, mogliśmy pozwolić sobie na małe przyjemności – kino, pizzę w sobotę wieczorem.

Najważniejsze jednak było to, że Michał odzyskał wiarę w siebie. Stał się pogodniejszy, bardziej otwarty. Znowu rozmawialiśmy ze sobą jak dawniej.

Któregoś dnia spotkaliśmy mojego tatę na bazarku.

– Słyszałem, że dobrze ci idzie z tymi naprawami – powiedział z uznaniem.

Michał uśmiechnął się szeroko. – Tak, panie Andrzeju. W końcu robię to, co lubię i nikt mi nie mówi, co mam robić.

Tata poklepał go po ramieniu i pierwszy raz od dawna spojrzał na niego z szacunkiem.

Dziś wiem, że czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby nauczyć się czegoś o sobie i o innych. Nasze małżeństwo przeszło przez piekło, ale wyszliśmy z tego silniejsi niż kiedykolwiek.

Czy naprawdę trzeba rezygnować z własnej dumy dla dobra rodziny? A może prawdziwe wsparcie polega na tym, by pozwolić drugiej osobie odnaleźć własną drogę?