Mój były mąż nie chce zająć się naszym synem, ale nie pozwala mi ułożyć sobie życia. Czy to sprawiedliwe?

– Nie rozumiesz, Anka! – Piotr krzyknął przez telefon tak głośno, że aż musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. – Moja żona nie chce, żebym zabierał Antka do siebie. To nie jest takie proste!

Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już kawą. Za drzwiami słyszałam śmiech Antka, który układał klocki w swoim pokoju. Miał siedem lat i od dwóch lat żyliśmy tylko we dwoje. Piotr pojawiał się w naszym życiu jak cień – raz na dwa tygodnie na godzinę w parku, czasem telefon, czasem prezent na urodziny. Ale nigdy nie chciał zabrać Antka do siebie na noc, nigdy nie zaproponował wspólnego weekendu.

– Piotrze, ja też mam prawo do życia – powiedziałam cicho, próbując nie płakać. – Nie możesz mi zabronić spotykać się z kimś innym tylko dlatego, że ty nie potrafisz być ojcem.

– Nie mieszaj Antka w swoje romanse! – syknął. – Nie chcę, żeby jakiś obcy facet udawał jego ojca.

Rozłączył się pierwszy. Stałam przez chwilę w ciszy, czując jak łzy spływają mi po policzkach. To był już trzeci raz w tym miesiącu, kiedy Piotr odmówił zabrania Antka na weekend. Jego nowa żona, Marta, nie chciała „cudzych dzieci” w swoim domu. A ja? Ja byłam zmęczona samotnością, zmęczona tłumaczeniem synowi, dlaczego tata nie może go zabrać do kina czy na rower.

Wszystko zaczęło się trzy lata temu. Piotr odszedł nagle, zostawiając mnie z małym dzieckiem i kredytem na mieszkanie. Przez pierwsze miesiące byłam w szoku – nie spałam po nocach, płakałam po cichu do poduszki, żeby Antek nie słyszał. Potem pojawiła się rutyna: praca, przedszkole, zakupy, dom. I tak w kółko.

Kiedy poznałam Tomka, poczułam pierwszy raz od dawna, że mogę być szczęśliwa. Był czuły, troskliwy i od razu pokochał Antka jak własnego syna. Ale Piotr nie mógł tego znieść.

– Nie pozwolę, żeby jakiś obcy facet wychowywał mojego syna! – powtarzał za każdym razem.

– To może sam się nim zajmij! – krzyczałam wtedy przez łzy. – Zabierz go do siebie na weekend! Zabierz go na wakacje!

Ale zawsze miał wymówkę: Marta jest zazdrosna, Marta nie chce dzieci w domu, Marta się boi odpowiedzialności.

Pewnego wieczoru siedziałam z Tomkiem na kanapie. Antek spał już od godziny.

– Aniu – powiedział cicho Tomek – ja cię kocham i kocham Antka. Ale nie chcę być powodem twojego cierpienia. Jeśli Piotr będzie dalej robił problemy…

Zacisnęłam pięści.

– Nie możesz odejść – wyszeptałam. – Jesteś dla nas wszystkim.

Tomek objął mnie mocno.

– Nie odejdę. Ale musimy coś z tym zrobić.

Następnego dnia zadzwoniłam do Piotra jeszcze raz.

– Posłuchaj mnie uważnie – powiedziałam stanowczo. – Albo zaczniesz uczestniczyć w życiu Antka naprawdę, albo przestaniesz mi przeszkadzać w budowaniu nowej rodziny.

Piotr milczał przez chwilę.

– Nie wiem… Marta…

– To nie jest sprawa Marty! To jest twój syn!

W końcu zgodził się spotkać ze mną i Tomkiem. Usiedliśmy we trójkę przy stole w kawiarni. Piotr był spięty i nerwowy.

– Chcę tylko dobra Antka – powiedział Tomek spokojnie. – Nie chcę go ci zabierać ani zastępować cię jako ojca. Ale jeśli ty nie możesz być obecny…

Piotr spuścił wzrok.

– Ja… Ja po prostu boję się, że on mnie zapomni.

Poczułam ukłucie żalu.

– On cię kocha, Piotrze. Ale potrzebuje kogoś na co dzień.

Rozmowa trwała długo. W końcu Piotr przyznał się do swoich lęków: bał się utraty syna, bał się nowej roli Marty i tego, że nie potrafi pogodzić dwóch rodzin.

Zaproponowałam kompromis: Piotr będzie widywał się z Antkiem regularnie poza domem Marty – w parku, na basenie, gdziekolwiek zechce. A Tomek będzie obecny w naszym życiu jako partner i przyjaciel Antka, ale nigdy nie będzie go zmuszał do nazywania go „tatą”.

Pierwsze tygodnie były trudne. Antek pytał: „Mamo, dlaczego tata nie może mnie zabrać do swojego domu?” Tłumaczyłam mu najlepiej jak umiałam: „Tata cię kocha, ale czasem dorośli mają trudności z poukładaniem swojego życia”.

Z czasem sytuacja zaczęła się stabilizować. Piotr zaczął regularnie zabierać Antka na wycieczki rowerowe i do kina. Marta zaakceptowała fakt, że jej mąż ma syna z poprzedniego związku i przestała stawiać warunki. Tomek stał się dla Antka kimś ważnym – przyjacielem i wsparciem.

Dziś patrzę na mojego syna i widzę w nim radość i spokój. Wiem, że droga do tego miejsca była długa i bolesna. Ale czy naprawdę musiałam walczyć o prawo do szczęścia aż tak długo?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet musi przejść przez podobne piekło? Czy naprawdę byli partnerzy mają prawo blokować nasze nowe życie? Co wy o tym myślicie?