Między Sukcesem a Samotnością: Historia Marty z Krakowa

— Naprawdę tak to zostawiasz, Michał? — mój głos drżał, gdy zamykałam walizkę. W powietrzu unosił się zapach kawy i świeżo wypranej pościeli, ale dom wydawał się zimniejszy niż kiedykolwiek. Michał stał w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z mieszaniną złości i bezradności.

— To ty odchodzisz, Marta. Ja tylko… — urwał, jakby zabrakło mu słów. — Ja tylko chciałem czegoś więcej.

Wtedy nie wiedziałam jeszcze, czy bardziej boli mnie jego ambicja, czy moja własna bezsilność. Przez lata żyliśmy spokojnie w naszym mieszkaniu na Ruczaju, dzieląc się obowiązkami, śmiejąc się z drobiazgów i planując wakacje nad Bałtykiem. Nigdy nie byłam typem kobiety, która goni za awansami. Pracowałam w bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego, kochałam ciszę między regałami i rozmowy z czytelnikami. Michał był inny — informatyk, zawsze głodny wyzwań, zawsze z nowym projektem na horyzoncie.

Początkowo jego sukcesy cieszyły mnie. Kiedy dostał pierwszą dużą premię, świętowaliśmy w naszej ulubionej włoskiej restauracji przy Rynku. Ale potem coś się zmieniło. Michał zaczął wracać coraz później do domu, a rozmowy przy kolacji zamieniały się w monologi o pracy. Czułam się coraz bardziej niewidzialna.

Pewnego wieczoru, gdy wrócił po północy, zapytałam:

— Czy ty w ogóle jeszcze mnie widzisz?

Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał pytania.

— Przecież wszystko robię dla nas — odpowiedział.

Ale ja już wiedziałam, że to nieprawda. Robił to dla siebie.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam zrobić czegoś więcej ze swoim życiem. Moja przyjaciółka Kasia mówiła mi: „Marta, jesteś mądra, masz potencjał. Nie musisz być tylko tłem dla Michała.”

Zgłosiłam się na kurs zarządzania projektami. Po godzinach siedziałam nad zadaniami, uczyłam się nowych rzeczy, poznawałam ludzi z zupełnie innego świata. Poczułam przypływ energii i pewności siebie. Kiedy dostałam propozycję awansu na kierowniczkę działu digitalizacji zbiorów, serce biło mi jak szalone.

Michał nie był zachwycony.

— Teraz ty będziesz wracać późno? — rzucił z przekąsem.

— Chcę się rozwijać — odpowiedziałam spokojnie.

— A co z domem? Z nami?

Nie wiedziałam już wtedy, co z nami. Coraz częściej mijaliśmy się w drzwiach. On wyjeżdżał na konferencje do Warszawy i Berlina, ja zostawałam po godzinach w pracy. Nasze rozmowy ograniczały się do listy zakupów i rachunków do zapłacenia.

W pewien piątek wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam Michała przy komputerze, rozmawiał przez Zooma z jakąś kobietą. Śmiali się, żartowali. Kiedy mnie zobaczył, spoważniał i szybko zakończył rozmowę.

— Kto to był? — zapytałam.

— Koleżanka z pracy — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

Nie wierzyłam mu. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie ich śmiech. Następnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości — nie były jednoznaczne, ale wystarczyły, bym poczuła się zdradzona.

Nie zrobiłam awantury. Po prostu zaczęłam pakować walizki.

Michał patrzył na mnie bezradnie.

— Marta, przecież nic się nie stało! Przesadzasz!

Ale ja już wiedziałam, że to koniec. Nie chodziło tylko o tę kobietę. Chodziło o to, że oboje zmieniliśmy się tak bardzo, że nie potrafiliśmy już być razem.

Wyszłam z domu późnym wieczorem. Krakowskie ulice były puste i ciche. Czułam ulgę i strach jednocześnie. Zatrzymałam się na chwilę na Plantach i spojrzałam w ciemność.

Czy naprawdę musiałam wybierać między sobą a miłością? Czy sukces zawsze musi oznaczać samotność?

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Podgórzu. Praca daje mi satysfakcję, ale wieczorami brakuje mi czyjegoś głosu w kuchni, śmiechu przy stole. Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej.

Może powinnam była walczyć o nas bardziej? A może po prostu tak miało być?

Czy można mieć wszystko naraz — miłość i spełnienie zawodowe? Czy zawsze coś musi zostać poświęcone? Ciekawa jestem, co wy o tym myślicie.