Kiedy teściowa powiedziała: „To jak, bierzemy kredyt?” – nikt mnie nie słuchał. Spakowałam walizki i wróciłam do mamy.

– To jak, bierzemy ten kredyt? – głos mojej teściowej, Danuty, przeciął ciszę jak nóż. Siedziałam przy kuchennym stole w bloku na warszawskim Bródnie, dłonie ściskały zimną już herbatę. Mój mąż, Paweł, patrzył w blat, jego ojciec udawał, że czyta gazetę. Byłam jedyną osobą, która nie powiedziała „tak”.

Mam na imię Agnieszka. Mam dwadzieścia sześć lat i to jest historia o tym, jak decyzja podjęta poza mną roztrzaskała moje życie na kawałki.

– Agnieszka? – Danuta spojrzała na mnie z wyższością. – Jeśli nie zdecydujemy się teraz, tej okazji już nie będzie. Paweł ma stałą pracę w urzędzie, ty pracujesz na pół etatu w przedszkolu – bank nam da kredyt bez problemu.

Serce waliło mi jak oszalałe. Wróciłam właśnie po dziesięciogodzinnym dyżurze w przedszkolu, a wieczorami kończyłam studia pedagogiczne. Nie byłam gotowa na trzydzieści lat długu. Ale nikt nie chciał mnie słuchać.

– Ja… – zaczęłam nieśmiało.

– Nie zaczynaj znowu z tymi swoimi lękami – przerwał mi Paweł, nawet na mnie nie patrząc. – Mama ma rację. To szansa.

Poczułam się niewidzialna. Odkąd się pobraliśmy – za szybko, zbyt pochopnie – mieszkaliśmy z jego rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu. Na początku myślałam, że to tymczasowe, ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej obca. Danuta decydowała o wszystkim: co jemy, kiedy robimy pranie, nawet jak mam się ubrać do pracy.

Pamiętam pierwszy raz, gdy powiedziała: – W tym domu robi się tak, jak ja mówię. – Wtedy źle posoliłam zupę. Paweł się zaśmiał, jego ojciec wzruszył ramionami. Ja poczułam się jak dziecko.

Tamtego wieczoru z kredytem czara goryczy się przelała.

– Nie jestem gotowa – wyszeptałam.

Danuta prychnęła: – Ty nigdy nie jesteś gotowa na nic. Gdybyśmy czekali na ciebie, dalej mieszkalibyśmy w tej klitce za dziesięć lat.

Paweł zerwał się od stołu: – Daj spokój! Agnieszka, musisz dorosnąć.

Wstałam, trzęsąc się cała: – Nie jestem dzieckiem. Chcę tylko być wysłuchana.

Zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Słyszałam ciche szepty Danuty i Pawła za drzwiami sypialni. Rozmawiali o mnie jak o problemie do rozwiązania.

Rano znalazłam śniadanie na stole – ale nikogo w kuchni. Kartka: „Porozmawiamy wieczorem.”

Poszłam do pracy z ciężarem w żołądku. W przerwie zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… mogę przyjechać?

Usłyszałam jej cichy oddech po drugiej stronie słuchawki. – Oczywiście, córeczko. Drzwi są zawsze otwarte.

Do mieszkania teściów wróciłam tylko po rzeczy. Danuta patrzyła na mnie jak na zdrajczynię.

– Tak po prostu odchodzisz? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy?

Paweł siedział na kanapie z telefonem w ręku. Nawet nie podniósł wzroku.

– Nie możesz uciekać za każdym razem, gdy pojawia się problem – powiedział cicho.

Zatrzymałam się w progu naszej sypialni. Spojrzałam na zdjęcia na komodzie: my uśmiechnięci nad Bałtykiem, wycieczka do Krakowa, obrona Pawła na uczelni. Wszystko wydawało się tak odległe.

Pakowałam walizkę w milczeniu. Każda złożona bluzka była jak zadra w sercu.

Gdy wychodziłam, Danuta pobiegła za mną aż do windy.

– Jeśli teraz wyjdziesz, nie wracaj! – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Nie odpowiedziałam. Drzwi windy zamknęły się przed jej napiętą twarzą.

U mamy znalazłam spokój i łzy. Przytuliła mnie mocno i nie zadawała pytań. Zaparzyła mi herbatę z malinami i pozwoliła płakać w ciszy.

W kolejnych dniach Paweł wysyłał mi tylko krótkie wiadomości: „Kiedy wrócisz?”, „Nie możesz mnie tak zostawić.” Ani słowa miłości, ani próby zrozumienia moich uczuć.

Mama starała się nie wtrącać, ale pewnego wieczoru powiedziała: – Agnieszka, zasługujesz na kogoś, kto cię naprawdę widzi.

Przypomniałam sobie wszystkie chwile, gdy rezygnowałam z siebie dla innych: rzuciłam studia dzienne po ślubie; zgodziłam się mieszkać z teściami „bo tak trzeba”; uśmiechałam się nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu przed przyszłością.

Pewnego ranka zadzwoniła Danuta.

– Jesteś teraz szczęśliwa? Paweł nie je, chodzi rozdrażniony. To przez ciebie ta rodzina się rozpadła!

Zabrakło mi tchu. Ale spojrzałam przez okno: słońce oświetlało stare bloki mojego dzieciństwa. Poczułam nową siłę.

– To nie ja wszystko zniszczyłam – odpowiedziałam spokojnie. – Chciałam tylko być wysłuchana.

Odłożyłam słuchawkę drżącymi dłońmi, ale poczułam ulgę.

Mijały tygodnie bez żadnych wieści od Pawła. Aż pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w Biedronce między półkami z makaronami i herbatnikami.

– Agnieszka… – wyszeptał.

Zatrzymaliśmy się naprzeciw siebie.

– Dlaczego nie wróciłaś? – zapytał cicho.

Spojrzałam mu prosto w oczy pierwszy raz od miesięcy.

– Bo nikt nigdy nie zapytał mnie, czego ja chcę.

Spuścił wzrok. – Nie wiedziałem jak…

– Ja też nie wiedziałam – przyznałam szczerze. – Ale przynajmniej wiem już, czego nie chcę.

Pożegnaliśmy się bez żalu i bez obietnic.

Dziś nadal mieszkam u mamy, kończę studia i pracuję na pół etatu w aptece osiedlowej. Zaczynam znów marzyć: może kiedyś będę miała własny dom – wybrany przeze mnie, bez pytania nikogo o pozwolenie.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce żyje jeszcze w cieniu cudzych oczekiwań? Ile z nas rezygnuje z siebie ze strachu przed samotnością?

A wy? Czy musieliście kiedyś wybierać między własnym szczęściem a tym, czego chcieli inni?