„Przyjaźń na wyczerpaniu: Jak dwadzieścia lat wsparcia zamieniło się w rozczarowanie”

– Znowu ty? – Anka rzuciła przez telefon, a w jej głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia, której nigdy wcześniej nie słyszałam. – Przepraszam, ale nie mam dziś siły na twoje problemy.

Zamarłam. Siedziałam na podłodze w kuchni, oparta o szafkę, z kubkiem zimnej już herbaty w dłoni. Właśnie tego wieczoru najbardziej potrzebowałam rozmowy. Moja córka, Kasia, wykrzyczała mi godzinę wcześniej, że nienawidzi mnie za to, że nie pozwalam jej wyjechać na weekend do chłopaka. W pracy szefowa po raz kolejny zignorowała mój pomysł na projekt. Czułam się jak cień samej siebie. I wtedy zadzwoniłam do Anki – mojej przyjaciółki od prawie dwudziestu lat.

Poznałyśmy się w biurze rachunkowym na warszawskim Mokotowie. Obie po czterdziestce, świeżo po rozwodach, z dorastającymi dziećmi i bagażem rozczarowań. Najpierw była to znajomość z biurka obok – wymiana spojrzeń, wspólne narzekanie na szefa, potem kawa po pracy, a potem długie wieczory z herbatą i rozmowami o wszystkim. Anka była ekspresyjna, emocjonalna, często wybuchowa. Ja – raczej spokojna, analityczna, zawsze gotowa wysłuchać.

Przez lata to ja byłam tą, która słuchała. Kiedy jej syn, Bartek, wpadł w złe towarzystwo i zaczął znikać na całe noce, to ja jeździłam z nią po mieście, szukając go po klubach. Gdy jej matka zachorowała na raka, to ja gotowałam dla niej obiady i pilnowałam terminów wizyt lekarskich. Kiedy Anka płakała po kolejnym nieudanym związku, to ja trzymałam ją za rękę i powtarzałam: „Dasz radę”.

Nigdy nie liczyłam tych godzin. Nigdy nie oczekiwałam rewanżu. Ale dziś… dziś poczułam się jak zużyta chusteczka.

– Anka… – zaczęłam cicho. – Ja naprawdę potrzebuję pogadać.

– Nie mogę teraz. Mam swoje sprawy. – Jej głos był twardy jak beton.

Rozłączyła się.

Siedziałam tak jeszcze długo, patrząc w ciemność za oknem. Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz to ja mówiłam o sobie. Kiedy ostatni raz Anka zapytała: „A co u ciebie?”

Następnego dnia w pracy unikała mojego wzroku. Widziałam ją na korytarzu – śmiała się głośno z nową koleżanką z działu kadr. Poczułam ukłucie zazdrości i… żalu? Przecież zawsze powtarzałyśmy sobie, że jesteśmy dla siebie jak siostry.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja mama.

– Dziecko, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś cię gryzie.

Nie chciałam jej martwić. Ale łzy same popłynęły.

– Mamo… Czuję się taka samotna. Nawet Anka nie chce mnie słuchać.

– Może czas pomyśleć o sobie? Zawsze byłaś dla innych. Może teraz ty powinnaś być dla siebie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Przez kolejne tygodnie Anka coraz rzadziej się odzywała. Raz napisała SMS-a: „Sorry, mam urwanie głowy”. Innym razem zadzwoniła tylko po to, żeby opowiedzieć mi o swoim nowym adoratorze – Marku z działu IT.

– Wyobrażasz sobie? On naprawdę mnie rozumie! – śmiała się przez telefon.

Słuchałam jej mechanicznie, ale w środku czułam pustkę.

W końcu zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ją na kawę do naszej ulubionej kawiarni na Żoliborzu.

Przyszła spóźniona, roztrzepana jak zwykle.

– No mów! Co tam u ciebie? – rzuciła szybko, patrząc na zegarek.

Zebrałam się w sobie.

– Anka… Czuję się ostatnio bardzo źle. Potrzebuję wsparcia. Mam wrażenie, że nasza przyjaźń stała się jednostronna.

Spojrzała na mnie zdziwiona.

– O co ci chodzi? Przecież zawsze możesz do mnie zadzwonić!

– Ale kiedy dzwonię… nie odbierasz albo mówisz, że nie masz siły na moje problemy.

Wzruszyła ramionami.

– Każdy ma swoje życie. Nie mogę być twoją terapeutką.

Te słowa zabolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze milczenia.

– A ja przez lata byłam twoją – powiedziałam cicho.

Zapanowała cisza. Ludzie przy sąsiednich stolikach rozmawiali o pogodzie i polityce. My siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety.

Anka wstała pierwsza.

– Muszę lecieć. Odezwij się, jak będziesz miała lepszy humor.

Patrzyłam za nią przez szybę kawiarni i czułam, jak coś we mnie pęka. Przez kolejne dni próbowałam zająć myśli pracą i domem. Kasia coraz częściej zamykała się w swoim pokoju; ja coraz częściej czułam się niewidzialna nawet dla własnej córki.

Pewnego wieczoru zadzwonił Bartek – syn Anki.

– Ciociu… Mama mówiła, że coś u ciebie nie tak. Wszystko w porządku?

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Przez chwilę chciałam odpowiedzieć: „Tak, wszystko dobrze”, ale usłyszałam w jego głosie autentyczną troskę.

– Nie do końca…

Rozmawialiśmy długo. Bartek opowiedział mi o swoich problemach na studiach, o tym, jak czasem czuje się samotny mimo tłumu ludzi wokół siebie.

Po tej rozmowie poczułam ulgę – ktoś mnie wysłuchał bez oceniania i bez pośpiechu.

Minęły miesiące. Z Anką widywałyśmy się coraz rzadziej. Czasem wymieniałyśmy uprzejme SMS-y z okazji świąt czy urodzin dzieci. Nasza przyjaźń rozmywała się powoli jak zdjęcie wystawione na słońce.

Zaczęłam chodzić na jogę do pobliskiego domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet w moim wieku – każda z własnym bagażem doświadczeń i rozczarowań. Z jedną z nich – Magdą – zaczęłyśmy spotykać się na spacery po parku Skaryszewskim. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o dzieciach, pracy, samotności i nadziei na lepsze jutro.

Czasem jeszcze łapię się na tym, że chcę zadzwonić do Anki i opowiedzieć jej o czymś ważnym lub śmiesznym. Ale już tego nie robię.

Czy można odbudować przyjaźń po takim rozczarowaniu? Czy warto walczyć o relację, która przez lata była wszystkim – a potem nagle stała się niczym?

Może czasem trzeba pozwolić odejść nawet najbliższym ludziom… żeby zrobić miejsce dla siebie samej?