Cztery mieszkania Bożeny – jak moja siostra chciała odebrać nam dom rodzinny

– Nie rozumiesz, że to mi się należy? – Bożena stała w progu salonu, zaciśnięte pięści i zimny błysk w oczach. Mama siedziała skulona na kanapie, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywał tylko szum starego kaloryfera.

– Bożena, masz już cztery mieszkania! – wykrztusiłam w końcu. – Po co ci jeszcze nasz dom?

Bożena wzruszyła ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. – To nie twoja sprawa. Tata zapisał wszystko po równo. Mam prawo do swojej części.

Wtedy mama zaczęła płakać. Nigdy nie widziałam jej takiej – bezbronnej, złamanej. Przez całe życie starała się nas pogodzić, tłumaczyła, że rodzina jest najważniejsza. Ale Bożena zawsze była inna. Zawsze chciała więcej.

Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu śmiałyśmy się razem przy kuchennym stole. Bożena opowiadała o swoich planach na własny biznes, ja marzyłam o podróżach, a mama piekła szarlotkę. Wszystko zmieniło się po śmierci taty. Testament był jasny: dom dla mamy dożywotnio, potem dla nas obu. Ale Bożena uznała, że nie zamierza czekać.

Zaczęło się od listów poleconych. Pisma od prawnika, wezwania do podziału majątku. Mama coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, a ja próbowałam rozmawiać z siostrą. Bez skutku.

– Ty zawsze byłaś tą dobrą – syknęła kiedyś przez telefon. – A ja? Ja musiałam sobie wszystko wywalczyć! Teraz mam szansę na coś więcej i nie pozwolę ci tego zepsuć.

Nie spałam po nocach. Bałam się, że pewnego dnia przyjdzie komornik i wyrzuci nas na bruk. Mama chudła w oczach, a ja czułam się coraz bardziej bezsilna. Próbowałam znaleźć pomoc – u prawnika, u znajomych, nawet u księdza z naszej parafii.

– Pani Aniu – powiedział mecenas Kwiatkowski, przeglądając papiery – prawo jest po stronie pani siostry. Możemy próbować przeciągać sprawę, ale jeśli będzie chciała sprzedać swoją część…

Zacisnęłam zęby. Jak to możliwe, że prawo pozwala komuś odebrać dom własnej matce? Jak można być tak bezdusznym?

Bożena coraz częściej pojawiała się pod domem z obcymi ludźmi.

– To jest salon, tu można zrobić aneks kuchenny – słyszałam przez uchylone drzwi. – Ogród do zagospodarowania…

Mama płakała w poduszkę. Ja zaczęłam nienawidzić własnej siostry.

W końcu przyszło wezwanie do sądu. Siedziałyśmy z mamą na zimnych ławkach korytarza, a Bożena przeszła obok nas w drogim płaszczu i szpilkach, nawet nie patrząc w naszą stronę.

– Proszę państwa – powiedziała sędzia – sprawa dotyczy zniesienia współwłasności nieruchomości…

Nie pamiętam większości rozprawy. Pamiętam tylko słowa Bożeny:

– Ja chcę swoją część. Nie interesuje mnie sentyment.

Po wszystkim wróciłyśmy do domu jak po pogrzebie. Mama milczała przez całą drogę. Ja czułam się pusta w środku.

Przez kolejne miesiące żyłyśmy w zawieszeniu. Każdy dzwonek do drzwi wywoływał panikę. W końcu przyszło pismo: licytacja komornicza.

– Aniu, co my zrobimy? – zapytała mama cicho pewnej nocy.

Nie wiedziałam. Nie miałam pieniędzy na wykupienie połowy domu. Znajomi radzili: „Sprzedajcie wszystko i kupcie coś mniejszego”. Ale jak sprzedać wspomnienia? Jak spakować całe życie do kilku kartonów?

Bożena nie przyszła nawet po rzeczy taty. Zostawiła nam tylko zimne spojrzenia i gorycz w sercu.

W dniu licytacji stałyśmy z mamą pod domem i patrzyłyśmy, jak obcy ludzie oglądają nasze pokoje. Jeden z nich zapytał:

– A pani tu długo mieszka?

Nie odpowiedziałam. Łzy same napłynęły mi do oczu.

Ostatecznie dom kupił ktoś inny. Musiałyśmy się wyprowadzić do małego mieszkania na obrzeżach miasta. Mama nigdy już nie odzyskała dawnej radości życia.

Bożena? Kupiła kolejne mieszkanie pod wynajem i nawet nie zadzwoniła.

Czasem patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: czy naprawdę warto było niszczyć rodzinę dla pieniędzy? Czy dom bez miłości to jeszcze dom?

Może ktoś z was miał podobną historię? Czy można wybaczyć taką zdradę?