Cud na oddziale neurologii: Jak muzyka taty przywróciła mnie do życia

– Znowu nic, panie Marku. – głos pielęgniarki był cichy, niemal przepraszający. Słyszałam go gdzieś z oddali, jakby zza grubego szkła. Chciałam krzyknąć, że tu jestem, że słyszę wszystko, ale moje ciało leżało nieruchomo, zdradziecko obce.

Tata siedział przy moim łóżku, jak codziennie od dwudziestu miesięcy. Jego dłonie drżały lekko, gdy wyjmował gitarę z futerału. – Wiesz, Leniu, dziś zagram ci „Dni, których nie znamy”. Może razem doczekamy tych dni? – Jego głos łamał się na końcu zdania. Czułam wilgoć pod powiekami, choć nie mogłam płakać.

Mama już nie przychodziła tak często. Pamiętam jej szeptane modlitwy i cichy płacz w poduszkę. Brat, Michał, przestał mówić o mnie w domu. Słyszałam ich rozmowy – „Może już czas odpuścić?”, „To nie życie…”. Ale tata nie odpuszczał. Codziennie grał mi na gitarze, opowiadał o pogodzie, o tym, jak kwitną bzy pod oknem naszego bloku na Pradze.

Czasami przychodziła ciocia Basia. – Marek, musisz pomyśleć o sobie. Lena by nie chciała, żebyś tak się męczył… – mówiła szeptem, ale ja słyszałam każde słowo. Tata odpowiadał zawsze to samo: – Dopóki oddycha, dopóty jest nadzieja.

W szpitalu życie toczyło się swoim rytmem. Pielęgniarki zmieniały się na dyżurach, lekarze rozmawiali o mnie przy drzwiach. „Stan stabilny”, „brak poprawy”, „proponuję konsultację psychiatryczną dla rodziny”. Czułam ich bezradność i złość. Czasem ktoś zostawiał radio włączone w moim pokoju – wtedy odpływałam w muzykę, jedyne miejsce, gdzie mogłam być sobą.

Pewnego dnia tata przyniósł mi nową piosenkę. – Posłuchaj, Leniu… – zaczął grać cicho, a potem śpiewać: „Jeszcze będzie przepięknie…”. Wtedy poczułam coś dziwnego – jakby iskra przebiegła przez moje ciało. Próbowałam poruszyć palcem. Nic. Ale w środku coś się zmieniło.

Następnego dnia przyszła mama. Usiadła obok taty i zaczęła głaskać mnie po włosach. – Lena… jeśli mnie słyszysz… wybacz mi wszystko. Nie umiem już walczyć… – Jej głos był pełen rozpaczy. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że ją kocham i że nie ma za co przepraszać.

Wieczorem tata został sam. Grał długo, aż palce zaczęły mu krwawić. W pewnym momencie poczułam ciepło na dłoni – to była jego dłoń. – Leniu… wróć do nas… proszę…

I wtedy stało się coś niezwykłego. Poczułam ból w gardle i nagle… kaszlnęłam. Tata zamarł. – Lena? Lena?! – krzyczał przez łzy. Otworzyłam oczy po raz pierwszy od dwudziestu miesięcy.

Wszystko było rozmazane, światło raziło mnie w oczy. Tata płakał i śmiał się jednocześnie. Wbiegli lekarze, pielęgniarki – wszyscy mówili coś naraz. Mama przybiegła chwilę później i upadła na kolana przy moim łóżku.

– Lenuś… moja dziewczynko…

Nie mogłam mówić, ale patrzyłam na nich i płakałam razem z nimi.

Rehabilitacja była piekłem. Moje ciało było jak zardzewiała maszyna – każdy ruch bolał, każdy krok był wyzwaniem. Michał przyszedł dopiero po tygodniu. Stał w drzwiach i patrzył na mnie długo.

– Myślałem… że już cię nie ma – powiedział cicho.

– Jestem – wyszeptałam z trudem.

W domu wszystko było inne. Mama zaczęła się uśmiechać, tata wrócił do pracy po raz pierwszy od dwóch lat. Michał zaczął opowiadać mi o swoich problemach w szkole – jakby chciał nadrobić stracony czas.

Ale nie wszystko było takie proste. Ludzie patrzyli na mnie jak na cud albo dziwadło. Sąsiadka z dołu przyniosła ciasto i zapytała: – To naprawdę ty? Myśleliśmy już…

W nocy budziły mnie koszmary – widziałam siebie zamkniętą w ciemności, słyszałam głosy rodziny oddalające się coraz bardziej. Bałam się zasypiać.

Mama próbowała być silna dla mnie, ale widziałam jej łzy w łazience. Tata grał mi na gitarze wieczorami – teraz razem śpiewaliśmy cicho „Jeszcze będzie przepięknie”.

Czasem zastanawiam się, czy naprawdę wróciłam do życia, czy tylko śnię kolejny sen. Czy to cud? Czy siła miłości naprawdę potrafi pokonać śmierć?

A wy… co byście zrobili na miejscu mojego taty? Ile można walczyć o kogoś bliskiego? Czy nadzieja naprawdę umiera ostatnia?