Ostatnie słowa brata: Jak jedno popołudnie nad Wisłą zmieniło moje życie na zawsze
– Michał, nie idź tam, proszę cię! – krzyknęłam przez otwarte okno, widząc jak mój młodszy brat zbiega po schodach z plecakiem przewieszonym przez ramię. Zatrzymał się tylko na chwilę, odwrócił głowę i rzucił z uśmiechem: – Spokojnie, siostra! Zadzwonię do ciebie, jak wrócę. Obiecuję!
To była nasza ostatnia rozmowa.
Tamtego dnia Wisła była wyjątkowo wzburzona. Mimo że mama zabroniła nam chodzić nad rzekę bez dorosłych, Michał nie chciał słuchać. Miał dopiero czternaście lat, ale już wtedy był uparty jak osioł. Ja miałam osiemnaście i czułam się za niego odpowiedzialna. Może dlatego tak bardzo bolało mnie to, co się stało.
W domu panowała napięta atmosfera. Tata od miesięcy nie mógł znaleźć pracy po zamknięciu huty, a mama coraz częściej płakała po nocach. Michał próbował rozładować napięcie żartami i wygłupami, ale ja widziałam, jak bardzo przeżywa to wszystko. Często rozmawialiśmy wieczorami w moim pokoju. Zwierzał mi się ze swoich lęków i marzeń – chciał zostać ratownikiem wodnym, bo „chce ratować ludzi”.
Tamtego popołudnia miał spotkać się z kolegami – Kubą i Bartkiem. Widziałam ich przez okno, jak szli śmiejąc się w stronę wału. Chciałam pobiec za nimi, zatrzymać ich, ale coś mnie powstrzymało. Może myślałam, że przesadzam? Że nie mogę być jego matką?
Godzinę później usłyszałam syreny. Najpierw jedną, potem kolejne. Przez chwilę nie łączyłam faktów – przecież takie rzeczy zdarzają się innym ludziom, nie nam. Ale potem zadzwoniła mama Michała kolegi:
– Aniu… Michał… coś się stało nad rzeką…
Wybiegłam z domu bez kurtki. Biegłam ile sił w nogach, a serce waliło mi jak młotem. Nad brzegiem Wisły zebrał się tłum ludzi. Strażacy, policjanci, ratownicy. Ktoś płakał, ktoś krzyczał. Zobaczyłam Kubę skulonego na trawie – trząsł się cały i powtarzał tylko: „Nie mogłem go złapać… Przepraszam…”
Bartek stał obok z pustym wzrokiem. Gdy mnie zobaczył, spuścił głowę.
– Co się stało?! – wrzasnęłam.
Nikt nie chciał mi powiedzieć prawdy. Dopiero ratownik podszedł do mnie i powiedział cicho:
– Twój brat wpadł do wody. Szukamy go.
Czas stanął w miejscu. Pamiętam tylko szum rzeki i własny krzyk.
Mama przybiegła chwilę później. Upadła na kolana i zaczęła się modlić na głos. Tata przyjechał samochodem – blady jak ściana, zaciśnięte pięści. Wszyscy byliśmy razem, ale każdy osobno w swoim bólu.
Szukanie trwało godzinami. Nadzieja gasła z każdą minutą. Kiedy ratownicy wyciągnęli ciało Michała z wody, świat przestał istnieć.
Nie pamiętam pogrzebu. Nie pamiętam tych wszystkich ludzi, którzy przychodzili do nas z ciastem i pustymi słowami: „Trzymajcie się”, „Czas leczy rany”. Pamiętam tylko ciszę po jego śmierci – ciężką, duszącą ciszę.
Mama zamknęła się w sobie. Przestała gotować obiady, przestała rozmawiać z tatą. Tata coraz częściej wychodził z domu wieczorami i wracał pijany. Ja zostałam sama ze swoim żalem i poczuciem winy.
Przez wiele miesięcy obwiniałam siebie za to, co się stało. Gdybym tylko bardziej nalegała… Gdybym pobiegła za nim… Gdybym zadzwoniła do mamy…
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku Michała. Na biurku leżały jego zeszyty i stara komórka. Otworzyłam ostatnią wiadomość od niego: „Nie martw się o mnie, Anka. Wiem co robię.”
Zaczęłam płakać tak głośno, że mama przyszła do pokoju. Usiadła obok mnie i pierwszy raz od miesięcy przytuliłyśmy się mocno.
– To nie twoja wina – wyszeptała przez łzy.
Ale czy naprawdę mogłam zrobić coś więcej?
Rodzina zaczęła się rozpadać. Tata wyprowadził się do swojej siostry pod Warszawą. Mama próbowała wrócić do pracy w sklepie spożywczym, ale często wracała zapuchnięta od płaczu. Ja zdałam maturę tylko dlatego, że nauczyciele mieli dla mnie litość.
Ludzie w miasteczku szeptali za naszymi plecami: „Gdzie byli rodzice?”, „Dlaczego pozwolili dzieciom chodzić nad rzekę?”
Czułam gniew na wszystkich – na siebie, na rodziców, na kolegów Michała… Ale najbardziej bolało mnie to, że już nigdy nie usłyszę jego głosu.
Czasem śni mi się tamto popołudnie – widzę Michała stojącego na brzegu Wisły i machającego do mnie z uśmiechem.
– Zadzwonię do ciebie, jak wrócę – powtarza raz jeszcze.
Budząc się z tych snów czuję pustkę tak wielką, że aż boli fizycznie.
Minęły dwa lata od tragedii. Nasza rodzina już nigdy nie będzie taka sama. Mama powoli zaczyna mówić o Michału głośno – wspominamy go przy stole, oglądamy stare zdjęcia. Tata czasem dzwoni i pyta jak się trzymamy.
Ale ja wciąż noszę w sobie pytanie: czy mogłam go uratować? Czy jedno słowo więcej zmieniłoby wszystko?
Czy kiedykolwiek nauczę się żyć bez poczucia winy? Czy wy też kiedyś straciliście kogoś tak bliskiego i nie potraficie sobie wybaczyć?