Rodzina nalegała, żebym wyszła za Jana, ale nikt nie zauważył najważniejszego szczegółu

– Znowu rozmawiałaś z Janem? – głos mamy przeszył ciszę kuchni, kiedy kroiłam chleb na kolację. Jej spojrzenie było pełne oczekiwania, jakby od mojej odpowiedzi zależało coś więcej niż tylko jej nastrój.

– Tak, mamo. Spotkaliśmy się na kawie – odpowiedziałam, starając się ukryć zniecierpliwienie. Wiedziałam, co zaraz usłyszę.

– I co? – wtrącił się tata, odkładając gazetę. – To porządny chłopak. Pracowity, spokojny, z dobrej rodziny. Czego chcieć więcej?

Zacisnęłam dłonie na desce do krojenia. Wszyscy wokół mnie – rodzice, babcia, nawet sąsiedzi – byli przekonani, że powinnam wyjść za Jana. Że to jedyna droga do szczęścia. Ale nikt nie zapytał mnie, czego ja naprawdę chcę. Nikt nie zauważył, że moje serce bije w innym rytmie.

Miałam trzydzieści dwa lata i od dziecka słyszałam te same frazesy: „Kiedy znajdziesz sobie męża?”, „Nie możesz być sama”, „Z kim będziesz dzielić życie?”. A ja… Ja marzyłam o czymś zupełnie innym. Chciałam być matką. Nie żoną. Matką.

Jan był miły, uprzejmy, nawet przystojny na swój sposób. Ale kiedy patrzyłam na niego, widziałam tylko pustkę. Nie czułam tej iskry, która powinna rozpalać serce. Nasze rozmowy były poprawne, ale nigdy nie śmiałam się przy nim do łez. Nigdy nie czułam się przy nim sobą.

Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z pracy do mieszkania w centrum Krakowa, usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Byłam zmęczona udawaniem przed rodziną i przed sobą samą. Zastanawiałam się: czy naprawdę muszę poświęcić własne marzenia dla czyjegoś spokoju sumienia?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie babcia.

– Sabinko, kochanie, Janek pytał o ciebie. Mówił, że chciałby cię zabrać na spacer po Plantach. Może dasz mu szansę? – jej głos był ciepły, pełen troski.

– Babciu… – zaczęłam niepewnie. – Czy ty byłaś szczęśliwa z dziadkiem?

Zapadła cisza.

– Byłam… Ale to były inne czasy. Teraz kobiety mogą wybierać – odpowiedziała cicho.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: czy mam prawo wybrać siebie? Czy mogę być matką bez męża? Czy to w ogóle możliwe w naszym kraju?

W pracy coraz częściej łapałam się na tym, że przeglądam fora internetowe o samotnym macierzyństwie. Czytałam historie kobiet, które zdecydowały się na in vitro bez partnera albo adoptowały dzieci jako singielki. Każda z nich była dla mnie inspiracją i dowodem na to, że można żyć inaczej.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i umówiłam się na konsultację w klinice leczenia niepłodności. Siedząc w poczekalni, czułam jak serce wali mi jak młotem. Bałam się oceny lekarza, bałam się reakcji rodziny… Ale najbardziej bałam się tego, że nigdy nie spróbuję.

Lekarka była młoda i uśmiechnięta.

– Pani Sabino, coraz więcej kobiet decyduje się na macierzyństwo solo. To trudna droga, ale możliwa – powiedziała spokojnie.

Wróciłam do domu z głową pełną myśli i ulotką o inseminacji. Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. W końcu postanowiłam powiedzieć rodzicom prawdę.

– Mamo, tato… – zaczęłam podczas niedzielnego obiadu. – Nie chcę wychodzić za Jana. Chcę być mamą. Sama.

Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Sama? Przecież to niemożliwe! Co ludzie powiedzą? Jak sobie poradzisz?

Tata milczał przez dłuższą chwilę.

– Sabinko… My tylko chcemy twojego szczęścia – powiedział w końcu cicho.

– Ale to moje szczęście – odpowiedziałam stanowczo.

Przez kilka tygodni atmosfera w domu była napięta jak struna. Mama płakała po kątach, babcia przestała dzwonić tak często. Czułam się winna, ale wiedziałam, że muszę być wierna sobie.

Proces inseminacji był trudny i pełen lęku. Każda wizyta w klinice była walką z własnymi demonami i społecznymi oczekiwaniami. Ale kiedy po kilku miesiącach zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym… Zalała mnie fala szczęścia i ulgi.

Pierwszy raz od lat poczułam się kompletna.

Ciąża nie była łatwa – mdłości, zmęczenie i samotność dawały mi się we znaki. Ale każda kopnięcie dziecka przypominało mi, dlaczego to robię.

Rodzina powoli zaczęła akceptować moją decyzję. Mama przychodziła pomagać mi w zakupach dla dziecka, tata naprawiał łóżeczko. Nawet babcia zadzwoniła pewnego dnia i powiedziała: „Jesteś odważna, Sabinko”.

Kiedy urodziła się Zosia, świat nabrał nowych barw. Trzymając ją w ramionach wiedziałam, że podjęłam właściwą decyzję.

Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: ile kobiet żyje cudzymi oczekiwaniami? Ile z nas boi się wybrać siebie? Może warto czasem posłuchać własnego serca…