Pierwsza noc na ulicy: Gorzka lekcja zaufania
— Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę — szepnęłam do siebie, ściskając dłoń Pawła tak mocno, że aż poczułam, jak jego palce drżą. Była już prawie północ, a my siedzieliśmy na zimnej ławce w parku Skaryszewskim, otuleni jednym kocem, który w pośpiechu zdążyłam wyrwać z szafy. Warszawa nigdy nie wydawała mi się tak obca i nieprzyjazna jak tej nocy.
Jeszcze rano byłam przekonana, że najgorsze, co może mnie spotkać, to kolejna kłótnia z ciotką Elą. Ale nie przewidziałam, że tym razem babcia naprawdę jej posłucha. „Nie możesz pozwolić, żeby oni tu mieszkali! To twoje mieszkanie, a oni tylko wykorzystują twoją dobroć!” — krzyczała Ela, trzaskając drzwiami i rzucając mi w twarz oskarżenia o pasożytnictwo. Babcia siedziała wtedy przy stole, z opuszczoną głową, a ja widziałam, jak jej dłonie drżą. Próbowałam tłumaczyć: „Babciu, przecież to tylko na chwilę. Paweł stracił pracę, ja szukam czegoś nowego. Pomóż nam jeszcze trochę…” Ale Ela była nieugięta.
— Dość tego! — wrzasnęła ciotka. — Albo oni, albo ja!
Babcia spojrzała na mnie oczami pełnymi łez i powiedziała cicho: — Przepraszam, Marto. Musicie się wyprowadzić. Dzisiaj.
Nie pamiętam nawet, jak spakowałam torbę. Paweł próbował rozmawiać z babcią, ale ona już nie patrzyła nam w oczy. Ela stała w drzwiach z triumfującym uśmiechem. „Wreszcie będzie spokój” — mruknęła pod nosem.
Wyszliśmy na klatkę schodową z poczuciem upokorzenia i bezsilności. Przez chwilę staliśmy pod drzwiami, mając nadzieję, że babcia zmieni zdanie. Ale za drzwiami panowała cisza.
— Co teraz? — zapytał Paweł szeptem.
— Nie wiem — odpowiedziałam i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
Nie mieliśmy dokąd pójść. Moi rodzice wyjechali do Niemiec kilka lat temu i kontakt z nimi był sporadyczny. Znajomi? Wszyscy mieli swoje życie, swoje problemy. Nie chciałam nikogo obciążać naszym nieszczęściem.
Wędrowaliśmy przez nocne miasto bez celu. Warszawa była piękna i przerażająca zarazem — światła odbijały się w kałużach po popołudniowym deszczu, a wiatr świstał między blokami. W końcu usiedliśmy na ławce w parku. Paweł objął mnie ramieniem.
— Przetrwamy to — powiedział cicho. — Razem damy radę.
Ale ja nie byłam tego taka pewna.
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Słyszałam odgłosy miasta: przejeżdżające tramwaje, śmiech pijanych ludzi wracających z imprez, szczekanie psa gdzieś daleko. Każdy dźwięk wydawał się groźny. Drżałam z zimna i strachu.
Wspominałam dzieciństwo spędzone u babci na Grochowie. To ona nauczyła mnie piec szarlotkę i robić na drutach szaliki dla całej rodziny. To ona tuliła mnie do snu po śmierci mamy. A teraz… Teraz uwierzyła Elżbiecie — swojej najmłodszej córce, która nigdy nie wyprowadziła się z domu, nie miała pracy ani przyjaciół. Całe życie była zazdrosna o wszystkich wokół siebie.
Zawsze czułam jej niechęć. Kiedyś usłyszałam przez przypadek rozmowę babci z sąsiadką:
— Ela jest taka samotna… Może dlatego tak się zachowuje?
— Ale dlaczego musi być taka okrutna dla Marty? — odpowiedziała sąsiadka.
Babcia wtedy tylko westchnęła.
Teraz już wiedziałam: Ela wygrała. Zostały jej trzy pokoje do dyspozycji i babcia na wyłączność.
Nad ranem zaczęło padać. Przemokliśmy do suchej nitki. Paweł próbował mnie pocieszać:
— Może pójdziemy do schroniska dla bezdomnych? Albo zadzwonimy do twoich rodziców?
— Nie chcę ich martwić… — wyszeptałam.
Czułam się upokorzona i bezradna. Zawsze byłam silna — przynajmniej tak mi się wydawało. Ale tej nocy coś we mnie pękło.
Kiedy słońce wzeszło nad Warszawą, postanowiliśmy pójść do kawiarni na Dworcu Wschodnim, żeby się ogrzać i napić herbaty. Siedzieliśmy tam godzinami, patrząc na ludzi spieszących do pracy, studentów z plecakami, matki z dziećmi. Nikt nie zwracał na nas uwagi.
W końcu zadzwoniłam do przyjaciółki ze studiów — Ani.
— Marta? Co się stało? — zapytała od razu po moim „cześć”.
Zaczęłam płakać i opowiedziałam jej wszystko.
— Przyjedźcie do mnie! Mam małe mieszkanie na Ursynowie, ale znajdzie się miejsce na materac dla was obojga — powiedziała bez wahania.
To był pierwszy promyk nadziei od wielu godzin.
Kiedy wieczorem leżeliśmy na podłodze w mieszkaniu Ani, Paweł przytulił mnie mocno:
— Widzisz? Są jeszcze dobrzy ludzie.
Ale ja wciąż czułam gorycz w sercu. Nie mogłam przestać myśleć o babci — o tym, jak łatwo pozwoliła ciotce wyrzucić nas z domu. Czy naprawdę byłam dla niej tylko ciężarem? Czy miłość rodzinna jest aż tak krucha?
Minęły tygodnie zanim udało nam się znaleźć pracę i wynająć mały pokój na Pradze. Z Anią widywałyśmy się coraz rzadziej — życie pędziło dalej swoim rytmem. Czasem przechodziłam obok bloku babci i patrzyłam w okna jej mieszkania. Zastanawiałam się, czy tęskni za mną choć trochę.
Dziś wiem jedno: czasem największy ból sprawiają ci najbliżsi. Ale czy to znaczy, że powinniśmy im wybaczać wszystko? Czy rodzina naprawdę jest ważniejsza niż własna godność?
Może ktoś z was zna odpowiedź.