Nie odchodź od męża, już przywykliśmy do dobrego życia – historia Jadwigi
„Mamo, nie mogę już tak żyć” – powiedziałam cicho, stojąc przy oknie w kuchni. Szare niebo za szybą wyglądało jakby zaraz miało się rozpłakać, a ciężkie chmury wisiały nisko nad dachami domów w naszej wsi. Matka siedziała przy stole, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, patrząc na mnie z takim wyrzutem, jakby właśnie przeze mnie miało się skończyć jej życie.
„Co znaczy nie możesz? Dwadzieścia dwa lata mogłaś, a teraz nagle nie możesz?” – jej głos był ostry jak nóż. Helena Józefowa zawsze była kobietą twardą, nigdy nie pozwalała sobie na słabość. „Zwariowałaś na starość? O czym się tak rozmyślasz?”
Gorzko się uśmiechnęłam. „Mamo, ja już nie mam siły. Ty nie wiesz, jak to jest wracać codziennie do domu, w którym nikt na ciebie nie czeka. W którym mąż patrzy na ciebie jak na mebel, a dzieci… dzieci już dawno wyjechały do miasta i mają własne życie.”
Matka prychnęła. „A co ci brakuje? Dach nad głową masz, lodówka pełna, mąż nie pije, nie bije. Ludzie by dali wszystko za takie życie! Już przywykliśmy do dobrego życia, Jadwiga. Nie rób wstydu rodzinie.”
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć jej wszystko – o samotnych nocach, o tym, jak Władek od lat nie spojrzał na mnie z czułością, jak nasze rozmowy ograniczają się do pytań o rachunki i zakupy. Ale wiedziałam, że to nic nie da.
„Mamo… ja już nie chcę tak żyć. Nie chcę być tylko żoną i gospodynią. Chcę być kimś więcej.”
Helena spojrzała na mnie z pogardą. „Kim? Starą rozwódką? Myślisz, że ktoś cię jeszcze zechce? W twoim wieku?”
Zacisnęłam pięści. „Nie chodzi o to, żeby ktoś mnie chciał. Chodzi o to, żebym ja siebie chciała.”
W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie starego zegara i szum wiatru za oknem. Matka patrzyła na mnie długo, jakby próbowała zrozumieć, czy naprawdę mówię poważnie.
„Jadwiga… ty naprawdę chcesz odejść od Władka?”
Przytaknęłam powoli.
„A co powiesz ludziom? Co powiesz sąsiadom? Przecież wszyscy będą gadać!”
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Od lat żyłam pod dyktando tego, co powiedzą inni. Każda decyzja była oceniana przez pryzmat opinii sąsiadów i rodziny. Ale teraz… teraz już nie mogłam dłużej udawać.
„Nie obchodzi mnie to, mamo. Nie mogę żyć dla innych.”
Helena wstała gwałtownie od stołu. „Nie poznaję cię! To przez te książki i te twoje głupie kursy w mieście! Zawsze byłaś inna… Ale żeby tak rodzinę zostawić?!”
Pamiętam ten dzień jak dziś. Wyszłam wtedy z domu i długo chodziłam po polach za wsią. Wiatr targał mi włosy, a ja płakałam jak dziecko. Wiedziałam, że jeśli teraz się poddam, już nigdy nie będę szczęśliwa.
Wieczorem wróciłam do domu. Władek siedział przed telewizorem i nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam do pokoju.
„Jadwiga, gdzie byłaś?” – zapytał bez emocji.
„Na spacerze.”
„Obiad zimny.”
Westchnęłam ciężko i poszłam do kuchni podgrzać mu zupę. Tak wyglądało moje życie od lat – rutyna, obowiązki, brak rozmów i bliskości. Czasem miałam wrażenie, że jestem przezroczysta.
Kilka dni później zebrałam się na odwagę i powiedziałam Władkowi o swojej decyzji.
„Chcę odejść.”
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
„Co ty wygadujesz? Gdzie pójdziesz? Kto cię przyjmie?”
„Mam trochę oszczędności. Wynajmę pokój w mieście.”
Władek wzruszył ramionami. „Rób co chcesz. Tylko pamiętaj – tu już nie wracaj.”
Nie płakałam wtedy. Poczułam ulgę.
Najtrudniej było powiedzieć dzieciom. Syn Marek zadzwonił wieczorem.
„Mamo… dlaczego? Przecież zawsze byliście razem…”
„Synku, czasem bycie razem to za mało.”
Córka Ania milczała przez chwilę.
„Mamo… jesteś pewna?”
„Tak.”
Wiedziałam, że ich świat też się zawalił. Ale wiedziałam też, że muszę pomyśleć o sobie.
Pierwsze tygodnie w mieście były trudne. Wynajęłam mały pokój u starszej pani na Pradze. Pracowałam jako pomoc w bibliotece – zawsze kochałam książki. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta, czując jednocześnie strach i nadzieję.
Czasem nachodziły mnie wątpliwości – czy dobrze zrobiłam? Czy naprawdę miałam prawo zostawić rodzinę dla własnego spokoju?
Matka przestała się do mnie odzywać. W święta wysyłała tylko krótkie smsy: „Wesołych Świąt”. Wiedziałam, że cierpi – ale wiedziałam też, że nigdy mnie nie zrozumie.
Minął rok. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam chodzić na zajęcia plastyczne, poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Czasem spotykamy się na kawie i rozmawiamy o tym, jak trudno jest być sobą w świecie pełnym oczekiwań.
Często wracam myślami do tamtego dnia w kuchni – do rozmowy z matką i do własnego strachu przed zmianą.
Czy żałuję? Nie wiem. Może czasem tęsknię za dawnym życiem – za poczuciem bezpieczeństwa i rutyny. Ale wiem jedno: pierwszy raz od lat czuję się wolna.
Czy naprawdę mamy prawo wybierać własne szczęście kosztem innych? Czy odwaga to egoizm? A może właśnie tego najbardziej boimy się w życiu – być sobą?