Nie do wiary: Dziecko odwraca się od matki w trudnym czasie – Historia pani Krystyny z ulicy Klonowej

– Tomasz, proszę cię, nie zostawiaj mnie teraz… – głos pani Krystyny drżał, a jej dłonie ściskały stary, wyblakły szal, jakby to był ostatni ratunek przed utonięciem. Stałam po drugiej stronie płotu, niby przypadkiem podlewając kwiaty, ale nie mogłam oderwać wzroku od tej sceny. Tomasz stał na schodach z walizką w ręku, twarz miał napiętą, oczy spuszczone.

– Mamo, muszę… Nie rozumiesz? To dla mnie szansa – odpowiedział cicho, niemal szeptem.

– Szansa? – powtórzyła z goryczą. – A ja? Co ze mną?

Nie usłyszała odpowiedzi. Tomasz odwrócił się i zszedł po schodach, nie oglądając się za siebie. Drzwi samochodu zatrzasnęły się z głuchym hukiem. Pani Krystyna została sama na ganku, a ja poczułam, jak coś ściska mi gardło.

Nie mogłam przestać o tym myśleć przez cały dzień. Pani Krystyna była moją sąsiadką od ponad dwudziestu lat. Zawsze uśmiechnięta, pomocna, choć życie jej nie oszczędzało. Mąż zmarł nagle na serce, kiedy Tomasz miał zaledwie dziesięć lat. Od tamtej pory wychowywała go sama, pracując na dwa etaty w pobliskiej piekarni i sprzątając u bogatszych mieszkańców miasta. Nigdy nie narzekała, choć widziałam, jak czasem wracała do domu zmęczona do granic możliwości.

Tomasz był jej oczkiem w głowie. Wszystko robiła dla niego – nowe buty na rozpoczęcie roku szkolnego, korepetycje z matematyki, nawet komputer na studia kupiła na raty. Kiedy dostał się na politechnikę w Warszawie, była dumna jak paw. Często opowiadała mi o jego sukcesach, pokazywała zdjęcia z uczelni. Ale coś zaczęło się psuć po śmierci jej matki – babci Tomasza. Pani Krystyna zamknęła się w sobie, coraz częściej chorowała. Tomasz rzadziej przyjeżdżał do domu.

Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki – że Tomasz poznał dziewczynę z bogatej rodziny, że nie chce wracać do małego miasteczka. Pani Krystyna udawała, że wszystko jest w porządku, ale widziałam jej smutne oczy i coraz głębsze zmarszczki.

Tamtego ranka, kiedy zobaczyłam ją skuloną na ławce pod daszkiem, wiedziałam już, że coś się stało. Podeszłam bliżej.

– Dzień dobry, pani Krystyno… Wszystko w porządku?

Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem.

– On wyjechał… Powiedział, że nie wróci – wyszeptała. – Zostawił mnie samą…

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Czułam jej drżenie.

– Może to tylko chwilowe… Może potrzebuje czasu?

Pokręciła głową.

– Nie rozumiesz… On już od dawna był gdzie indziej myślami. Ta dziewczyna… Ona nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Tomasz mówił, że jestem dla niego ciężarem…

Zamilkła na chwilę, a potem dodała:

– Całe życie poświęciłam dla niego. Nie miałam nic poza nim…

Przez kolejne dni widywałam ją coraz rzadziej. Zasłaniała okna zasłonami, nie wychodziła do ogrodu. Kiedy próbowałam zaprosić ją na herbatę, odmawiała grzecznie, ale stanowczo.

Pewnego wieczoru usłyszałam hałas za ścianą – ktoś płakał tak głośno, że aż serce mi pękło. Chciałam zapukać do drzwi pani Krystyny, ale bałam się naruszyć jej prywatność.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do niej z ciastem drożdżowym.

– Pani Krystyno… Proszę otworzyć…

Po dłuższej chwili drzwi uchyliły się lekko. Zobaczyłam zapuchnięte oczy i rozczochrane włosy.

– Przepraszam… Nie powinnam tak wyglądać – szepnęła.

– Proszę się nie przejmować… Przyniosłam ciasto. Może zjemy razem?

Usiadłyśmy w kuchni przy starym stole. Pani Krystyna długo milczała, patrząc w okno.

– Wiesz… Czasem myślę, że lepiej by było, gdybym nigdy nie miała dzieci – powiedziała nagle. – Tak bardzo go kochałam… A on mnie zostawił jak niepotrzebny mebel.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Siedziałyśmy w ciszy.

Kilka dni później zobaczyłam Tomasza pod domem matki. Stał przy furtce i długo patrzył na okna. W końcu wszedł do środka. Przez chwilę miałam nadzieję, że wszystko się ułoży.

Ale wieczorem pani Krystyna przyszła do mnie zapłakana.

– On przyszedł tylko po dokumenty… Nawet nie zapytał, jak się czuję…

Objęłam ją mocno.

Od tamtej pory pani Krystyna coraz bardziej gasła w oczach. Przestała dbać o siebie i dom. Czasem widziałam ją siedzącą na ławce pod daszkiem – jakby czekała na cud.

Minęły miesiące. Tomasz nie dzwonił, nie pisał. Pani Krystyna zachorowała poważnie – zapalenie płuc przykuło ją do łóżka na kilka tygodni. Pomagałam jej jak mogłam: robiłam zakupy, gotowałam obiady.

Pewnego dnia przyszło do niej pismo z urzędu – groziła jej eksmisja za zaległości czynszowe. Była przerażona.

– Co ja zrobię? Gdzie pójdę? – pytała rozpaczliwie.

Napisałam do Tomasza wiadomość na Facebooku: „Twoja mama jest chora i grozi jej eksmisja. Proszę cię, odezwij się.” Odpisał krótko: „Nie mogę pomóc.”

Długo nie mogłam zrozumieć tej obojętności.

Dziś pani Krystyna mieszka w domu opieki pod miastem. Odwiedzam ją co tydzień – zawsze czeka na mnie z herbatą i kawałkiem ciasta. Czasem mówi o Tomaszu: „Może kiedyś zrozumie… Może wróci…”

Patrzę na nią i zastanawiam się: jak to możliwe, że własne dziecko potrafi tak zranić matkę? Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy więzy krwi naprawdę są silniejsze niż ból i rozczarowanie? Może każdy z nas powinien czasem spojrzeć na swoich bliskich inaczej – zanim będzie za późno.