„Moje dzieci chcą oddać mnie do domu opieki i sprzedać mój dom”: Historia matki, która marzyła o rodzinnej bliskości, a dostała samotność
– Mamo, musimy poważnie porozmawiać – powiedziała Marta, moja najstarsza córka, zerkając na mnie znad filiżanki herbaty. Jej głos był chłodny, a spojrzenie nieznoszące sprzeciwu. Siedzieliśmy przy kuchennym stole w moim domu w Piasecznie, tym samym, w którym wychowywałam ją i jej braci przez ponad trzydzieści lat.
Zanim odpowiedziałam, spojrzałam na Adama i Pawła. Siedzieli po drugiej stronie stołu, wymieniając nerwowe spojrzenia. W powietrzu wisiała jakaś niewypowiedziana groza. Czułam ją całym ciałem.
– O co chodzi? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam, że ta rozmowa zmieni wszystko.
Adam odchrząknął. – Mamo, jesteś już sama. Dom jest za duży. Nie radzisz sobie z ogrodem, z naprawami… Przecież ostatnio znowu przewróciłaś się na schodach.
– To był tylko przypadek! – przerwałam mu gwałtownie. – Każdemu może się zdarzyć.
Marta westchnęła ciężko. – Mamo, my się o ciebie martwimy. Chcemy dla ciebie dobrze. Dom opieki pod Warszawą jest nowoczesny, mają tam świetną opiekę medyczną i zajęcia dla seniorów. Sprzedamy dom, podzielimy pieniądze… Ty będziesz miała spokój i bezpieczeństwo.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież to mój dom! Miejsce, gdzie płakałam z bezsilności przez lata nieudanych prób zajścia w ciążę. Gdzie świętowaliśmy pierwsze kroki dzieci, pierwsze świadectwa z paskiem, pierwsze miłości i rozczarowania. Gdzie żegnałam mojego męża, kiedy odszedł nagle na zawał serca dziesięć lat temu.
Zawsze myślałam, że rodzina to coś więcej niż tylko wspólne zdjęcia na ścianie. Że kiedy przyjdzie starość, będziemy razem – ja pomogę im z wnukami, oni pomogą mi z zakupami czy lekarzem. Tak było przez chwilę: kiedy Marta urodziła swoją córkę Zosię, byłam przy niej codziennie. Gotowałam obiady, odbierałam małą z przedszkola, czytałam bajki na dobranoc. Ale potem coś się zmieniło.
Adam wyjechał do Gdańska za pracą i rzadko dzwonił. Paweł zamknął się w swoim świecie po rozwodzie i przestał odwiedzać rodzinę. Marta… Marta zawsze była ambitna i niezależna. Ostatnio coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że jestem dla niej ciężarem.
– Nie chcę iść do żadnego domu opieki – powiedziałam stanowczo, choć głos mi drżał. – To mój dom! Tu są wszystkie moje wspomnienia.
Paweł wzruszył ramionami. – Mamo, nie bądź egoistką. My też mamy swoje życie.
Zabolało mnie to słowo: egoistka. Czy naprawdę jestem samolubna, bo chcę umrzeć we własnym łóżku? Bo nie chcę być kolejnym numerem w rejestrze pensjonariuszy?
Wróciły do mnie wspomnienia sprzed lat – tych długich miesięcy leczenia niepłodności, bolesnych zabiegów i łez w poduszkę po każdym kolejnym nieudanym cyklu. Kiedy w końcu zaszłam w ciążę z Martą, płakałam ze szczęścia. A potem lekarz powiedział nam: „Będą bliźniaki!”. Nasza radość była ogromna, ale też wiedzieliśmy, że czeka nas podwójna odpowiedzialność.
Przez lata pracowałam na dwa etaty: w szkole jako nauczycielka matematyki i w domu jako matka trójki dzieci. Mój mąż Michał był moim wsparciem – dzielił się obowiązkami, nigdy nie narzekał. Kiedy odszedł tak nagle, myślałam, że nie dam rady sama ich wychować. Ale dałam.
A teraz moje dzieci chcą mnie oddać do domu opieki i sprzedać dom? Czy to naprawdę jest wdzięczność za wszystko?
– A wnuki? – zapytałam rozpaczliwie. – Przecież Zosia uwielbia tu przyjeżdżać! Ostatnio mówiła mi, że chce spędzić u mnie wakacje.
Marta spojrzała na mnie z irytacją. – Mamo, Zosia ma swoje zajęcia, swoje życie. Nie możesz być dla niej centrum świata.
Poczułam się niewidzialna. Jakby całe moje życie sprowadziło się do przeszkody na drodze ich planów.
Przez następne dni chodziłam po domu jak cień samej siebie. Dotykałam starych zdjęć na komodzie: tu Marta na komunii w białej sukience; tu Adam z Pawłem grający w piłkę na podwórku; tu Michał trzymający mnie za rękę podczas naszego ostatniego wspólnego urlopu nad morzem.
Wieczorami płakałam w poduszkę jak wtedy, gdy wydawało mi się, że nigdy nie zostanę matką.
Próbowałam rozmawiać z sąsiadką panią Haliną:
– Moje dzieci chcą mnie oddać do domu opieki i sprzedać dom… – wyszeptałam drżącym głosem.
– Kochana – odpowiedziała Halina – teraz takie czasy. Dzieci mają swoje sprawy. Ale może jeszcze zmienią zdanie?
Ale ja wiedziałam, że decyzja już zapadła.
Kilka dni później przyszli z agentem nieruchomości obejrzeć dom. Marta chodziła po pokojach z notesem i kalkulatorem w ręku; Adam rozmawiał przez telefon o jakiejś inwestycji; Paweł nawet nie spojrzał mi w oczy.
Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Wieczorem zadzwoniła Zosia:
– Babciu, mama mówiła, że będziesz mieszkać gdzie indziej? Ja nie chcę! Chcę przyjeżdżać do ciebie na wakacje!
Łzy popłynęły mi po policzkach.
– Ja też tego nie chcę, kochanie – wyszeptałam.
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Może powinnam się zgodzić? Może rzeczywiście jestem ciężarem? Ale czy naprawdę tak wygląda starość? Czy rodzina to już tylko puste słowo?
Czasem patrzę na stare fotografie i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można było wychować dzieci tak, żeby pamiętały o miłości nawet wtedy, gdy życie staje się trudne?
A może to świat się zmienił i ja po prostu nie potrafię już w nim żyć?
Czy ktoś jeszcze czuje się tak samotny jak ja?