Mam 70 lat. Jestem samotna. Stałam się ciężarem dla córki – historia Marii z Gdańska

Zadzwoniłam do drzwi mojej córki, trzymając się kurczowo poręczy, bo kolana już nie te. Wiedziałam, że nie powinnam tu być bez zapowiedzi, ale od rana czułam się słabo, a leki skończyły się wczoraj. Dzwonek rozbrzmiał w pustce klatki schodowej. Po chwili otworzyła mi wnuczka – Zosia, z telefonem przy uchu, nawet na mnie nie spojrzała.

– Cześć babciu – rzuciła od niechcenia i wróciła do swojego pokoju.

W progu pojawiła się moja córka, Marta. Miała zmęczone oczy i ślady po poduszce na policzku. Pracuje na zmiany w szpitalu, wiem, że jest jej ciężko. Ale czy to znaczy, że ja już nie mam prawa prosić o pomoc?

– Mamo, co się stało? – zapytała z wyraźną irytacją.

– Przepraszam, Marto… Leki mi się skończyły, a nie mam siły iść do apteki. Może mogłabyś…

– Mamo, ja dopiero wróciłam z nocki! Nie możesz zadzwonić do sąsiadki? Albo zamówić przez internet? – westchnęła ciężko.

Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie. Jeszcze kilka lat temu byłam tu mile widziana – piekłam szarlotkę na niedzielę, pomagałam przy wnukach, sprzątałam, gotowałam. Teraz jestem tylko problemem do rozwiązania.

– Przepraszam… – wyszeptałam i odwróciłam się do wyjścia.

Wyszłam na zimny korytarz. Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniały mi się czasy, gdy byłam młoda i silna. Mąż zginął w wypadku, kiedy Marta miała siedem lat. Musiałam być matką i ojcem jednocześnie. Pracowałam w szkole jako woźna, dorabiałam sprzątaniem klatek schodowych. Wszystko dla niej.

Pamiętam, jak Marta płakała po nocach, a ja tuliłam ją do snu. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy jej nie zostawię samej. Ale czy ona pamięta te noce?

Kiedy Marta miała dwadzieścia lat, zakochała się w chłopaku z sąsiedztwa – Pawle. Nie byłam zachwycona tym wyborem, ale nie chciałam być jak moja matka – surowa i wymagająca. Pozwoliłam jej żyć po swojemu. Szybko zaszła w ciążę, wyszła za mąż i wyprowadziła się do teściów na obrzeża Gdańska. Zostałam sama w naszym starym mieszkaniu na Przymorzu.

Przez kilka lat widywałyśmy się rzadko – Marta była zajęta rodziną, pracą, potem przyszły na świat kolejne dzieci: Zosia i Kuba. Dzwoniła coraz rzadziej. Zawsze tłumaczyła się brakiem czasu.

Kiedy zachorowałam na cukrzycę i zaczęły się problemy z sercem, próbowałam prosić o pomoc. Ale Marta zawsze była zajęta. „Mamo, musisz być samodzielna!” – powtarzała.

Pewnego dnia upadłam w łazience i złamałam biodro. Leżałam na podłodze kilka godzin, zanim sąsiadka usłyszała moje wołanie przez ścianę. To ona zadzwoniła po pogotowie i powiadomiła Martę.

Marta przyjechała do szpitala dopiero następnego dnia.

– Mamo, przecież mówiłam ci tyle razy: nie chodź sama po domu! – krzyczała na mnie przy łóżku szpitalnym.

– A co miałam zrobić? – zapytałam cicho. – Nie mam nikogo…

– Przesadzasz! Masz sąsiadki, masz opiekunkę z MOPS-u! Ja nie mogę rzucić wszystkiego!

Po powrocie do domu dostałam opiekunkę z ośrodka pomocy społecznej – panią Halinę. Miła kobieta, ale przychodzi tylko dwa razy w tygodniu na dwie godziny. Resztę czasu spędzam sama.

Czasem dzwoni telefon – to Marta albo wnuczka Zosia. Ale rozmowy są krótkie i powierzchowne.

– Babciu, jak się czujesz? – pyta Zosia.

– Dobrze, kochanie… A ty?

– Muszę lecieć na zajęcia! Pa!

Czuję się coraz bardziej niewidzialna. Nawet święta spędzam sama – Marta zawsze ma wymówkę: „W tym roku jedziemy do teściów”, „Paweł ma dyżur”, „Dzieci mają grypę”.

W zeszłym roku postanowiłam zrobić coś dla siebie – zapisałam się do klubu seniora na osiedlu. Poznałam tam panią Krystynę – wdowę po marynarzu, która też czuje się opuszczona przez rodzinę.

– Wiesz co, Marysiu? My musimy żyć dla siebie! – powiedziała mi pewnego dnia przy kawie.

Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po Parku Oliwskim, jeździć tramwajem nad morze i rozmawiać godzinami o dawnych czasach.

Ale nawet Krystyna nie mogła mi zastąpić rodziny.

Najgorszy był dzień moich siedemdziesiątych urodzin. Czekałam cały dzień na telefon od Marty. W końcu zadzwoniła wieczorem.

– Mamo, wszystkiego najlepszego! Przepraszam, że nie możemy przyjechać… Zosia ma korepetycje z angielskiego, Kuba jest przeziębiony…

– Rozumiem…

Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.

Kilka dni później zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Martę z torbą zakupów.

– Przyniosłam ci trochę rzeczy ze sklepu – powiedziała chłodno.

– Dziękuję…

Usiadłyśmy w kuchni w niezręcznej ciszy.

– Mamo… Ja wiem, że ci ciężko… Ale ja też mam swoje życie! Nie mogę być u ciebie codziennie!

– Nie proszę cię o codzienność… Chciałabym tylko czasem poczuć się potrzebna…

Marta spojrzała na mnie ze złością.

– Ty zawsze musisz robić ze mnie wyrodną córkę! Może powinnaś zamieszkać w domu opieki? Tam będziesz miała ludzi wokół siebie!

Te słowa zabolały mnie bardziej niż złamane biodro.

– Chcesz mnie oddać do domu starców? Po tym wszystkim?

– Mamo… Ja już nie daję rady…

Wyszła trzaskając drzwiami.

Siedziałam długo w ciszy. Wtedy zadzwonił telefon – to była Krystyna.

– Marysiu! Słyszałam przez ścianę… Chcesz pogadać?

Przyszła do mnie z ciastem drożdżowym i herbatą malinową. Rozmawiałyśmy do późnej nocy o wszystkim: o dzieciach, o mężach, o samotności.

Od tego dnia Krystyna stała się moją prawdziwą rodziną. Pomaga mi w zakupach, gotujemy razem obiady, oglądamy seriale w telewizji. W święta przynosi opłatek i dzielimy się nim jak siostry.

Marta coraz rzadziej dzwoni. Czasem myślę: może rzeczywiście stałam się ciężarem? Może za dużo wymagam? Ale czy to źle chcieć trochę czułości od własnego dziecka?

Ostatnio dostałam list polecony z urzędu miasta – propozycja zamiany mieszkania na mniejsze, przystosowane dla seniorów. Krystyna namawia mnie: „Marysiu, to może być nowy początek!” Ale boję się zmian.

Czasem patrzę przez okno na dzieci bawiące się na podwórku i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo poświęciłam się dla Marty? Czy powinnam była żyć też dla siebie?

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko krew. To ci, którzy są przy tobie wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujesz.

Czy naprawdę zasłużyłam na samotność? A może każdy z nas powinien nauczyć się prosić o pomoc bez wstydu i dawać ją innym bez oczekiwania wdzięczności?