Dzieci bez opieki: teściowa i mama porzuciły mnie dla jogi
— Kinga, musisz zrozumieć, że mamy też swoje życie — powiedziała moja mama, patrząc na mnie z wyraźnym zmęczeniem w oczach. — Nie możemy być tylko babciami na zawołanie.
Stałam w kuchni, oparta o blat, z rękami mokrymi od mycia naczyń i łzami cisnącymi się do oczu. Za ścianą rozlegał się płacz najmłodszego synka, a dwie starsze córki kłóciły się o kredki. Moja teściowa, pani Zofia, siedziała przy stole i nerwowo obracała w palcach ulotkę z napisem „Joga dla kobiet 50+ – wyjazd do Zakopanego”.
— Kinga, to tylko tydzień — dodała teściowa, jakby to miało coś zmienić. — Potrzebujemy odpocząć. Ty jesteś młoda, dasz sobie radę.
Chciałam krzyczeć. Chciałam im powiedzieć, że nie jestem żadną superbohaterką. Że od miesięcy nie przespałam ani jednej nocy w całości, że mój mąż pracuje po dwanaście godzin dziennie w tartaku i wraca tak zmęczony, że ledwo mówi „dobranoc”. Że moje życie to nieustanny bieg między pieluchami, obiadem a próbą ogarnięcia chaosu.
Ale nie powiedziałam nic. Tylko patrzyłam na nie z niedowierzaniem, czując jak coś we mnie pęka.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, a ja zostałam sama z trójką dzieci w naszym małym domku pod lasem, poczułam się jak bohaterka kiepskiego filmu. Przez pierwsze godziny próbowałam być dzielna. Uśmiechałam się do dzieci, robiłam naleśniki na obiad i śpiewałam im piosenki. Ale wieczorem, kiedy wszyscy już spali, usiadłam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.
Następnego dnia wszystko zaczęło się walić. Najstarsza córka, Hania, dostała gorączki. Środek nocy, termometr pokazuje 39 stopni. Mąż nie odbiera telefonu — pewnie śpi w baraku przy tartaku, bo znów został na nocną zmianę. Próbuję dodzwonić się do mamy — wyłączony telefon. Teściowa? „Nie mogę teraz rozmawiać, jesteśmy na medytacji” — odpisuje mi SMS-em.
Siedzę na podłodze przy łóżku Hani i czuję narastającą panikę. W głowie kołacze mi się myśl: „A jeśli coś się stanie? Jeśli nie dam rady?”
Przez kolejne dni jestem jak automat. Karmię dzieci, sprzątam, gotuję. Wychodzę z nimi na podwórko tylko po to, żeby nie zwariować w czterech ścianach. Sąsiadka pani Basia pyta przez płot:
— Kinga, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
Chciałabym jej powiedzieć prawdę. Że jestem wykończona, że czuję się zdradzona przez własną rodzinę. Ale tylko się uśmiecham i mówię:
— Tak, wszystko dobrze.
Wieczorami dzieci zasypiają wtulone we mnie jak małe kotki. Czasem budzę się w środku nocy z przerażeniem, bo przez chwilę nie słyszę ich oddechu. Boję się nawet zasnąć głębiej niż na kilka minut.
Czwarty dzień bez babć. W sklepie spotykam koleżankę ze szkoły.
— Kinga! Co u ciebie? — pyta z uśmiechem.
— A wiesz… mama i teściowa pojechały na jogę do Zakopanego — mówię z wymuszonym śmiechem.
— Ooo! Ale super! Też bym chciała tak odpocząć…
Czuję ukłucie zazdrości i wstydu jednocześnie. Czy naprawdę jestem taka niewdzięczna? Czy może one mają rację — mają prawo do własnego życia?
Wieczorem dzwoni mąż.
— Jak sobie radzisz? — pyta cicho.
— Jakoś… — odpowiadam. — Ale jest ciężko.
— Może poprosisz sąsiadkę o pomoc?
— Nie chcę nikogo obciążać…
Cisza po drugiej stronie słuchawki mówi wszystko.
Piąty dzień. Hania zdrowieje, ale teraz najmłodszy zaczyna kaszleć. Apteka zamknięta, bo jest niedziela. Próbuję znaleźć syrop w szafce — końcówka butelki. Znowu łzy napływają mi do oczu.
W końcu dzwoni moja mama.
— Kinga! Jak tam dzieci?
— Jakoś… żyjemy — mówię chłodno.
— Kochanie, musisz nauczyć się prosić o pomoc…
— A kogo mam prosić? Was nie ma! — wybucham nagle.
Po drugiej stronie cisza.
— Przepraszam… Po prostu… jestem zmęczona — mówię już spokojniej.
Mama wzdycha ciężko.
— Wiem, że ci ciężko. Ale ja też muszę zadbać o siebie. Całe życie byłam dla innych…
Rozłączam się bez słowa. Czuję się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.
Siódmy dzień. Babcie wracają opalone i rozpromienione.
— Było cudownie! — mówi teściowa. — Tyle energii!
Patrzę na nie i nie wiem, co powiedzieć. Z jednej strony cieszę się, że wróciły całe i zdrowe. Z drugiej — czuję żal i rozczarowanie.
Wieczorem siedzę sama przy kuchennym stole i myślę: czy naprawdę rodzina powinna być zawsze ostoją? Czy każdy ma prawo do własnego szczęścia kosztem innych? Czy ja też kiedyś będę miała odwagę wybrać siebie?
Może powinnam nauczyć się prosić o pomoc… Ale czy ktoś naprawdę mnie usłyszy?