Dwa oblicza prawdy: Gdy narodziny bliźniaków rozdarły moją rodzinę

— Lejla, powiedz mi prawdę! — głos mojego męża, Michała, drżał od gniewu i rozpaczy. Stał w progu naszej sypialni, trzymając w ramionach nowo narodzoną Dinę. Ja tuliłam Amara, a łzy ściekały mi po policzkach. W powietrzu wisiała cisza gęsta jak mgła nad Biebrzą.

Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Miało być szczęście, śmiech i gratulacje sąsiadów. Zamiast tego — szok. Amar urodził się z jasną cerą i niebieskimi oczami, zupełnie jak Michał. Dina — z ciemniejszą skórą i kruczoczarnymi włosami, których nikt w naszej rodzinie nie miał od pokoleń.

— To niemożliwe — szeptała teściowa, pani Halina, stojąc w kącie z zaciśniętymi ustami. — To nie jest nasze dziecko.

Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Przez kolejne dni dom zamienił się w pole bitwy. Michał milczał, patrzył na mnie z wyrzutem. Teściowa szeptała coś do sąsiadek przez płot. Nawet moja mama, która przyjechała z Białegostoku pomóc przy dzieciach, unikała mojego wzroku.

W miasteczku plotki rozchodziły się szybciej niż dym z komina. „Lejla zdradziła Michała”, „To niemożliwe, żeby bliźnięta były takie różne”, „Może to nie są nawet bliźnięta?” — słyszałam szepty w sklepie spożywczym, czułam spojrzenia na plecach.

Każdego dnia walczyłam ze sobą. Przypominałam sobie każdą chwilę ciąży — jak bardzo czekałam na te dzieci, jak Michał głaskał mój brzuch i mówił: „Będziemy najlepszą rodziną na świecie”. Teraz patrzył na mnie jak na obcą.

Pewnej nocy nie wytrzymałam. Michał siedział w kuchni przy zimnej herbacie.

— Kochasz mnie jeszcze? — zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie długo.

— Chcę ci wierzyć, Lejla. Ale… jak mam to zrobić? Jak mam patrzeć na Dinę i nie myśleć…?

Zacisnęłam pięści. — To twoja córka! Obiecuję ci!

— Udowodnij to — powiedział tylko i wyszedł na dwór.

Zdecydowałam się na testy DNA. Wiedziałam, że to jedyna droga, by odzyskać spokój. Ale zanim przyszły wyniki, musiałam żyć w zawieszeniu. Każdego dnia patrzyłam na dzieci — Amar spał spokojnie, Dina płakała częściej. Czułam się winna za coś, czego nie zrobiłam.

Pewnego popołudnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia.

— Lejla… ludzie mówią różne rzeczy. Ale ja wiem, że życie potrafi zaskoczyć. Moja kuzynka miała podobną historię… To się zdarza. Może powinnaś porozmawiać z lekarzem?

Pojechałam do szpitala w Białymstoku. Lekarka spojrzała na mnie ze współczuciem.

— To rzadkie, ale możliwe — powiedziała. — Nazywa się to superfekundacja. Jeśli kobieta ma owulację w krótkim odstępie czasu i współżyje z dwoma partnerami… Ale czasem nawet bez tego mogą pojawić się różnice fenotypowe u bliźniąt dwujajowych.

Wróciłam do domu z nową nadzieją i jeszcze większym lękiem. Czy Michał mi uwierzy? Czy rodzina zaakceptuje Dinę?

Wyniki przyszły po dwóch tygodniach. Trzymałam kopertę w drżących dłoniach. Michał był przy mnie.

— Chcesz otworzyć? — zapytał cicho.

Skinęłam głową i rozdarłam papier. Czytałam powoli: „Oboje dzieci są biologicznymi dziećmi Michała Nowaka”.

Łzy spływały mi po twarzy. Michał objął mnie mocno pierwszy raz od miesięcy.

Ale to nie był koniec walki. Teściowa nie chciała uwierzyć testom.

— Pewnie coś pomieszali w laboratorium! — krzyczała. — To niemożliwe!

Musiałam być silna dla Diny. Widziałam już teraz, że będzie miała trudniej niż Amar. Ludzie patrzyli na nią inaczej — nawet dzieci sąsiadów pytały: „Dlaczego ona jest taka ciemna?”.

Zaczęłam czytać o tolerancji, o różnorodności genetycznej. Zapisałam się do grupy wsparcia dla matek dzieci „innych”. Poznałam tam Magdę z Warszawy, której córka urodziła się z albinizmem.

— Ludzie zawsze będą gadać — powiedziała mi przez telefon. — Ważne, żeby twoje dzieci wiedziały, że są kochane.

Z czasem Amar i Dina zaczęli dorastać. Amar był przebojowy, szybko zdobywał przyjaciół. Dina była cicha, zamknięta w sobie. Pewnego dnia wróciła ze szkoły zapłakana.

— Mamo… dzieci mówią, że jestem adoptowana… że nie jestem twoja…

Przytuliłam ją mocno.

— Jesteś moją córką. Jesteś wyjątkowa i piękna taka, jaka jesteś.

Michał coraz częściej stawał po naszej stronie. Kiedy ktoś rzucił głupi żart na rodzinnym obiedzie, wstał i powiedział:

— To moja córka! Kto ma problem, niech wyjdzie!

Nie wszyscy zostali wtedy przy stole.

Minęły lata. Dziś Amar studiuje informatykę w Poznaniu, Dina maluje obrazy i marzy o podróżach po świecie. Nasza rodzina przeszła przez piekło podejrzeń i plotek, ale przetrwaliśmy.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdyby nie ta próba, wiedziałabym, ile siły mam w sobie? Czy nasze społeczeństwo kiedykolwiek nauczy się patrzeć sercem, a nie oczami?