Dlaczego zabraniam mojej córce brać rozwód – historia Haliny

— Nie rozumiem cię, Marto. Masz wszystko, o czym marzyłaś. Dom, samochód, męża, który zarabia więcej niż twój ojciec przez całe życie. Dlaczego chcesz to wszystko zniszczyć? — moje słowa odbiły się echem w kuchni, gdzie siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Marta patrzyła na mnie z tym swoim uporem w oczach, który znałam od dziecka.

— Mamo, to nie jest życie. To jest teatr — odpowiedziała cicho, ale stanowczo. — Ty widzisz tylko pieniądze i pozory. Ja widzę samotność i pustkę.

Zawsze bałam się tego dnia. Od kiedy Marta była małą dziewczynką, wiedziałam, że będzie chciała więcej niż ja. Chciała być kimś, mieć wszystko, czego ja nie miałam. Pamiętam, jak bawiła się lalkami i ustawiała je w rządku, każda miała swój domek, samochód i piękne ubrania. Zawsze powtarzała: „Będę miała bogatego męża i nigdy nie będę musiała martwić się o pieniądze”.

Nie podobało mi się to. Widziałam w tym cień swojego męża, jej ojca, który przez całe nasze małżeństwo zabierał z domu wszystko, co tylko mógł sprzedać albo przegrać w karty. Byłam wtedy młoda i naiwna. Myślałam, że miłość wystarczy. Ale miłość nie płaci rachunków. Miłość nie kupuje dzieciom butów ani zeszytów do szkoły.

Może dlatego tak bardzo chciałam, żeby Marta miała lepiej. Ale czy naprawdę lepiej znaczy szczęśliwiej?

— Mamo, ja nie kocham Pawła — powiedziała nagle Marta i poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

— Nie kochasz? A co to znaczy? Przecież on cię szanuje! Nigdy nie podniósł na ciebie ręki, nigdy nie wrócił pijany do domu! — krzyczałam coraz głośniej, czując jak łzy napływają mi do oczu.

— Ale nigdy też nie zapytał mnie, jak się czuję. Nigdy nie przytulił mnie bez powodu. Wszystko jest na pokaz. Dla ludzi. Dla ciebie — odpowiedziała Marta i spuściła wzrok.

Wtedy przypomniałam sobie dzień jej ślubu. Byłam taka dumna. Cała rodzina patrzyła na nas z zazdrością. „Halina, twoja córka to szczęściara! Taki mąż! Taki dom!” — słyszałam z każdej strony. A ja czułam ulgę. Ulgę, że ona nie będzie musiała przechodzić przez to samo piekło co ja.

Ale czy naprawdę nie przechodzi?

Od kilku miesięcy Marta coraz częściej przychodzi do mnie zapłakana. Mówi, że Paweł jest zimny, że nie rozmawiają ze sobą tygodniami. Że wszystko kręci się wokół jego pracy i pieniędzy. Że nawet ich syn, mały Michałek, bardziej cieszy się na widok niani niż własnego ojca.

— Mamo, ja się duszę w tym domu — szepcze mi do ucha, kiedy Paweł wyjeżdża w kolejną delegację.

A ja? Ja nie wiem, co mam jej powiedzieć. Boję się o nią. Boję się o Michałka. Boję się o to, co powie rodzina i sąsiedzi.

— Ludzie będą gadać — mówię jej pewnego wieczoru. — Wszyscy myślą, że jesteście idealni.

— Ale my nie jesteśmy idealni! — wybucha Marta. — Ja już nie mogę dłużej udawać!

Wtedy przypominam sobie własne życie z jej ojcem. Jak przez lata udawałam przed sąsiadkami, że wszystko jest dobrze. Jak tłumaczyłam siniaki upadkiem ze schodów albo potknięciem się o dywanik w łazience.

Może dlatego tak bardzo chcę, żeby Marta miała lepiej. Ale czy lepiej znaczy szczęśliwiej?

Kilka dni temu Paweł przyszedł do mnie sam. Usiadł przy stole i długo milczał.

— Pani Halino… Ja wiem, że Marta chce odejść — powiedział w końcu cicho.

Patrzyłam na niego długo. Był zmęczony, starszy niż go pamiętałam ze ślubu córki.

— A pan ją kocha? — zapytałam wprost.

Zawahał się.

— Nie wiem… Może kiedyś… Teraz… Teraz wszystko jest takie trudne…

I wtedy zrozumiałam, że oni oboje są nieszczęśliwi. Że ten dom z katalogu, te drogie wakacje i markowe ubrania niczego nie znaczą, jeśli w środku jest pustka.

Ale jak mam pozwolić mojej córce na rozwód? Jak mam pogodzić się z tym, że jej życie nie będzie takie jak sobie wymarzyłam?

Wczoraj wieczorem Marta spakowała walizkę i zabrała Michałka do mnie na noc.

— Mamo… Ja już podjęłam decyzję — powiedziała stanowczo.

Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat. Tylko ona miała odwagę zrobić to, czego ja nigdy nie potrafiłam.

Dziś siedzę sama w kuchni i myślę: czy naprawdę bycie matką polega na tym, żeby chronić dziecko za wszelką cenę? Nawet przed jego własnym szczęściem?

Może czasem trzeba pozwolić odejść…

Czy można nauczyć się akceptować wybory swoich dzieci? Czy matczyna miłość to także umiejętność puszczenia ich wolno? Co wy byście zrobili na moim miejscu?