Zostałam, gdy wszyscy odeszli – opowieść z bloku na Pradze

Zanim jeszcze słońce na dobre wstało nad Warszawą, usłyszałam trzask drzwi. To był ten dźwięk – nie pierwszy raz, nie ostatni – który wyrywał mnie ze snu i przypominał, że jestem sama. Mój syn, Michał, znów wyszedł bez słowa. Odkąd wrócił z Anglii po rozwodzie, mieszkał ze mną, ale nasze rozmowy ograniczały się do „dzień dobry” i „dobranoc”. Czułam się jak cień w jego życiu, a on – jak obcy w moim własnym domu.

Mam na imię Jadwiga. Siedemdziesiąt dwa lata. Praga-Północ, blok z wielkiej płyty, czwarte piętro bez windy. Kiedyś tu tętniło życie: dzieci biegały po klatce, sąsiadki plotkowały na ławkach, a ja z mężem, Zbyszkiem, śmialiśmy się z naszych nieudolnych prób uprawiania pelargonii na balkonie. Teraz pelargonie uschły, Zbyszek odszedł do innej kobiety dwadzieścia lat temu, a dzieci – syn i córka – rozjechały się po świecie.

Córka, Agnieszka, mieszka w Berlinie. Ostatni raz widziałam ją trzy lata temu na pogrzebie mojej siostry. Przyjechała z nowym partnerem i dwójką dzieci. Wpadli na dwa dni, zostawili po sobie zapach drogich perfum i kilka zdjęć na lodówce. Potem tylko telefony na święta i krótkie wiadomości: „Mamo, wszystko dobrze? Przesyłam buziaki”.

Ale to nie o nich chciałam opowiedzieć. Chciałam opowiedzieć o tym, co znaczy zostać – kiedy wszyscy odchodzą.

Pewnego ranka, gdy Michał wrócił z nocnej zmiany i rzucił plecak pod drzwiami, zebrałam się na odwagę:
– Michał, porozmawiamy?
Spojrzał na mnie z niechęcią:
– Teraz? Jestem zmęczony.
– Wiem, ale…
– Mamo, proszę cię. Nie teraz.
Zamknął się w swoim pokoju. Słyszałam tylko szum komputera i ciche przekleństwa. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorem zadzwoniła Agnieszka.
– Mamo, może byś przyjechała do nas na święta? Dzieci by się ucieszyły.
– A Michał?
– On sobie poradzi. Ty musisz pomyśleć o sobie.
– Nie chcę być ciężarem.
– Przestań tak mówić! Jesteś naszą mamą!
Ale czułam w jej głosie ulgę, gdy odmówiłam. Może bała się, że zostanę na dłużej? Że będę przeszkadzać w ich nowym życiu?

W bloku coraz częściej widuję nowych sąsiadów. Młodzi ludzie wynajmują mieszkania po starszych lokatorach. Nie mówią „dzień dobry”, nie zatrzymują się na schodach. Pani Zosia z piątego piętra mówi:
– To już nie te czasy, Jadzia. Kiedyś to była wspólnota!
– Teraz każdy sam sobie – odpowiadam.

Najgorsze są wieczory. Siadam przy kuchennym stole z herbatą i patrzę na stare zdjęcia: dzieci na sankach pod blokiem, Zbyszek z gitarą na działce, ja z siostrą w fartuchach przy pierogach. Czasem płaczę – cicho, żeby Michał nie słyszał.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie siostrzenica, Kasia:
– Ciociu, słyszałam od mamy, że Michał znowu szuka pracy?
– Tak…
– A może byście sprzedali mieszkanie i przeprowadzili się gdzieś bliżej mnie? Pomogłabym wam znaleźć coś mniejszego.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę już tylko przeszkadzam? Czy moje życie to tylko ciężar dla innych?

Tego wieczoru Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Mamo… przepraszam za dzisiaj rano.
– Nic się nie stało.
– Stało się. Wiem, że ci ciężko ze mną. Ja też nie jestem szczęśliwy.
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu. W końcu powiedział:
– Może powinienem wyjechać jeszcze raz? Do Holandii albo Norwegii? Tu nic mnie nie trzyma…
Zacisnęłam dłonie na kubku:
– A mnie?
Spojrzał na mnie ze smutkiem:
– Ty zawsze sobie radziłaś.

Czy naprawdę? Czy radziłam sobie wtedy, gdy Zbyszek zostawił mnie dla młodszej? Gdy musiałam pracować po nocach jako sprzątaczka w szkole? Gdy Agnieszka wyjechała i przez pół roku nie odbierała telefonu?

Następnego dnia poszłam do sklepu spożywczego pod blokiem. Pani Basia zza lady zapytała:
– Jak tam u pani?
Wzruszyłam ramionami:
– Jakoś leci.
Za mną stała młoda kobieta z dzieckiem. Słyszałam jej rozmowę przez telefon:
– Mamo, nie dam rady przyjechać w tym miesiącu… Tak, wiem…
Poczułam znajome ukłucie żalu. Ile takich matek jak ja zostało tu same?

Wróciłam do domu i znalazłam Michała siedzącego przy stole z głową w dłoniach.
– Mamo…
Usiadłam obok niego.
– Co się stało?
– Dostałem wiadomość od Agnieszki. Napisała mi, że powinnam wyjechać za granicę i zostawić ci mieszkanie. Że ty sobie poradzisz sama.
Zamarłam.
– Naprawdę tak napisała?
Podał mi telefon. Przeczytałam wiadomość: „Michał, mama jest silna. Ty musisz myśleć o sobie. Ona zawsze daje radę.”
Poczułam gniew i smutek jednocześnie.
– A może ja już nie chcę być silna? Może chcę po prostu być… potrzebna?
Michał spojrzał na mnie bezradnie.

Wieczorem zadzwoniła Agnieszka:
– Mamo, nie gniewaj się… Ja tylko chcę dla was dobrze.
– Dla kogo dobrze? Dla siebie czy dla mnie?
Zamilkła.
– Wiesz co jest najgorsze? – powiedziałam cicho. – Że wszyscy myślą o sobie i nikt nie pyta mnie, czego ja chcę.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim: o samotności, o rodzinie rozrzuconej po świecie, o tym bloku, który był kiedyś domem pełnym życia.

Kilka dni później spotkałam panią Zosię na klatce schodowej.
– Jadzia, chodź na herbatę! Pogadamy jak za dawnych lat!
Poszłam do niej wieczorem. Siedziałyśmy przy kuchennym stole i wspominałyśmy stare czasy: dzieciństwo na podwórku, pierwsze miłości naszych dzieci, wspólne święta.
– Wiesz co ci powiem? – westchnęła Zosia. – My jesteśmy ostatnie z tego pokolenia tutaj. Wszystko się zmieniło…
Popatrzyłyśmy na siebie ze łzami w oczach.

Następnego dnia zadzwoniła Agnieszka:
– Mamo… przepraszam za tamtą wiadomość do Michała. Może powinnam częściej dzwonić…
– Może powinnaś po prostu czasem zapytać: „Mamo, czego ty chcesz?”
Znowu cisza po drugiej stronie słuchawki.

Wieczorem Michał przyszedł do kuchni z kubkiem herbaty.
– Mamo… zostanę jeszcze trochę. Może znajdę tu coś dla siebie. Nie chcę cię zostawiać samej.
Uśmiechnęłam się przez łzy:
– Dziękuję ci synku.

Czasem myślę: czy zostanie to przetrwanie czy odwaga? Czy lepiej wyjechać za rodziną czy trwać tu – gdzie wszystko boli i wszystko przypomina o dawnym szczęściu? Czy samotność to kara czy wybór?

A wy – co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o swoje miejsce nawet wtedy, gdy wszyscy już dawno odeszli?