„Znowu u teściów: Gdzie kończy się rodzina, a zaczyna wyzysk?”

– Tomek, nie stój tak, tylko podaj mi jeszcze tę łopatę! – głos teścia przebił się przez poranne ptasie trele, które naiwnie próbowały nadać temu miejscu choć odrobinę sielanki. Stałem na podwórku w rozdeptanych adidasach, z rękami brudnymi od ziemi, i patrzyłem na Agnieszkę, która właśnie wnosiła do domu kolejną tacę z ciastem. Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, jakby chciała powiedzieć: „Wytrzymaj jeszcze trochę”.

Ale ja już nie miałem siły. To był czwarty weekend z rzędu, kiedy zamiast odpoczywać po tygodniu pracy w biurze, jechałem do teściów do Wyszkowa. Zawsze pod pretekstem „rodzinnego obiadu” albo „spokojnego weekendu na świeżym powietrzu”. Zawsze kończyło się tak samo: grabienie liści, kopanie grządek, naprawianie płotu.

– Tomek, a mógłbyś jeszcze spojrzeć na ten kran w łazience? – dorzuciła teściowa, pani Halina, z kuchennego okna. – Bo przecieka od tygodnia i jakoś nie możemy się zebrać.

– Oczywiście – odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby. Czułem się jak tani robotnik, nie jak członek rodziny.

W środku domu Agnieszka rozmawiała z matką o nowym serialu. Kiedy wszedłem do kuchni po szklankę wody, spojrzała na mnie z troską:

– Dasz radę jeszcze trochę? Wiesz, jak im zależy na tym ogródku…

– A mnie kto zapyta, na czym mi zależy? – wymsknęło mi się ciszej niż zamierzałem.

Agnieszka spuściła wzrok. Wiedziałem, że jest między młotem a kowadłem – kochała rodziców i chciała im pomagać, ale chyba nie widziała, jak bardzo mnie to wszystko przytłacza.

Po południu usiedliśmy do obiadu. Teść nalał sobie rosołu i spojrzał na mnie z uznaniem:

– No Tomek, kawał dobrej roboty dzisiaj! Gdyby nie ty, to byśmy tu chyba zginęli pod tymi liśćmi.

Zamiast wdzięczności poczułem tylko narastającą frustrację. Czy naprawdę nikt nie widzi, że to już przesada? Że każda nasza wizyta zamienia się w darmową siłę roboczą?

Wieczorem, kiedy wracaliśmy do Warszawy, milczałem przez całą drogę. Agnieszka próbowała rozładować atmosferę:

– Może następnym razem pojedziemy gdzieś sami? Nad jezioro albo do kina?

– Może – odpowiedziałem chłodno.

Ale następny weekend wyglądał identycznie. I kolejny też. Zacząłem unikać rozmów o planach na sobotę i niedzielę. W pracy byłem coraz bardziej zmęczony i rozdrażniony. Koledzy pytali:

– Tomek, co się z tobą dzieje? Wyglądasz jak cień człowieka.

Nie miałem siły tłumaczyć. W końcu przyszedł ten jeden weekend, który zmienił wszystko.

Teść zadzwonił w piątek wieczorem:

– Tomek, przyjedźcie jutro wcześniej. Trzeba będzie przenieść drewno do szopy i może byś jeszcze spojrzał na dach…

Wtedy coś we mnie pękło.

– Przepraszam, ale nie dam rady. Potrzebuję odpoczynku – powiedziałem stanowczo.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– No ale… zawsze nam pomagałeś…

– Zawsze też liczyłem na to, że ktoś zapyta mnie o zdanie – dodałem i rozłączyłem się.

Agnieszka była w szoku:

– Tomek! Co ty robisz? Przecież oni się obrażą!

– A ja? Ja już jestem obrażony od miesięcy! – wykrzyczałem pierwszy raz od dawna to, co naprawdę czułem.

Przez całą sobotę nie odezwała się do mnie ani słowem. Wieczorem usiadła obok mnie na kanapie:

– Może masz rację… Może powinniśmy ustalić jakieś granice.

Przez kolejne tygodnie było ciężko. Teściowie dzwonili rzadziej, atmosfera była napięta. Ale pierwszy raz od dawna poczułem ulgę. Zacząłem spędzać weekendy tak, jak chciałem: czytając książki, jeżdżąc rowerem po Lesie Kabackim, spotykając się ze znajomymi.

Z czasem relacje z teściami zaczęły się normować. Zrozumieli chyba, że nie mogą traktować mnie jak darmowego pracownika. Agnieszka zaczęła częściej stawać po mojej stronie.

Czasem jednak wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: czy naprawdę trzeba było aż takiego wybuchu, żeby ktoś zauważył moje potrzeby? Czy w polskich rodzinach zawsze musi być ktoś „do roboty”, a czyjaś asertywność to od razu egoizm?

A Wy? Jak radzicie sobie z granicami w rodzinie? Czy potraficie powiedzieć „dość”, zanim będzie za późno?