Zgodziłam się być pełnoetatową babcią. Teraz czuję się jak służąca własnych dzieci – czy to naprawdę jest miłość?

— Mamo, możesz przyjść godzinę wcześniej? Michałek znów się przeziębił, a ja mam ważne spotkanie — głos mojej córki, Agnieszki, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą niecierpliwości. Spojrzałam na zegarek. Była szósta trzydzieści. Jeszcze nawet nie zdążyłam wypić herbaty.

— Dobrze, kochanie — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam narastającą frustrację. Od kilku miesięcy moje życie wyglądało jak niekończący się grafik: pobudka o świcie, szybkie śniadanie, tramwaj do Agnieszki, opieka nad wnukami, gotowanie obiadu, sprzątanie po zabawie, potem powrót do pustego mieszkania i wieczorne zmęczenie, które nie pozwalało mi nawet przeczytać kilku stron książki.

Kiedyś wyobrażałam sobie emeryturę zupełnie inaczej. Marzyłam o długich śniadaniach na balkonie, o powolnych spacerach po parku, o wyjazdach do Kazimierza czy nad morze. Tymczasem moje dni wypełniały dziecięce krzyki, pieluchy i wieczne „babciu, pobaw się ze mną!”.

Początkowo czułam radość. Michałek i Zosia są cudowni — ich śmiech potrafi rozjaśnić nawet najbardziej pochmurny dzień. Ale z każdym tygodniem coraz bardziej czułam się jak niewidzialna pomoc domowa. Moje dzieci — Agnieszka i Tomek — przyzwyczaili się do mojej obecności tak bardzo, że przestali pytać, czy mogę. Po prostu informowali mnie o swoich planach.

Pewnego dnia, gdy wracałam z Zosią ze spaceru, zobaczyłam w parku starą znajomą — panią Halinę. Siedziała na ławce z książką i uśmiechała się do słońca.

— Marysiu! Jak ty wyglądasz! — zawołała. — Zmęczona jesteś?

— Trochę… — przyznałam niechętnie.

— Ja to sobie teraz żyję! W końcu mam czas na siebie. Wnuki widuję raz w tygodniu, a resztę czasu robię to, na co mam ochotę. Wiesz, zapisałam się nawet na jogę!

Zazdrość ścisnęła mnie za serce. Czy ja też mogłabym tak żyć? Czy miałam prawo odmówić własnym dzieciom?

Wieczorem zadzwonił Tomek.

— Mamo, czy możesz jutro zostać z Antosiem? Marta musi zostać dłużej w pracy.

— Tomku… Ja już obiecałam Agnieszce, że pomogę jej z Michałkiem.

— No to może jakoś się podzielicie? Przecież jesteś na emeryturze — usłyszałam w jego głosie lekkie rozdrażnienie.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo moje życie podporządkowało się potrzebom innych. Czy naprawdę bycie babcią oznaczało całkowitą rezygnację z siebie?

Następnego dnia rano spojrzałam w lustro. Zobaczyłam zmęczoną kobietę z siwymi włosami i smutnymi oczami. Gdzie podziała się ta energiczna Marysia, która jeszcze rok temu planowała podróż do Włoch?

Podczas obiadu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Agnieszce:

— Kochanie, musimy porozmawiać.

— Coś się stało? — zapytała zaniepokojona.

— Czuję się zmęczona. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. Może powinniście pomyśleć o przedszkolu dla Michałka albo zatrudnić opiekunkę na kilka godzin w tygodniu?

Agnieszka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Ale mamo! Przecież zawsze mówiłaś, że chcesz spędzać czas z wnukami!

— Tak, ale nie codziennie i nie kosztem własnego życia — odpowiedziałam cicho.

W domu długo płakałam. Miałam wyrzuty sumienia. Czy jestem złą matką i babcią? Czy powinnam poświęcić wszystko dla rodziny?

Kilka dni później Tomek przyszedł do mnie z Antosiem.

— Mamo, Marta i ja rozmawialiśmy… Chyba rzeczywiście za bardzo polegamy na tobie. Przepraszam. Może powinniśmy poszukać innych rozwiązań.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, bo ktoś w końcu zauważył moje zmęczenie. Smutek, bo bałam się, że dzieci poczują się przeze mnie odtrącone.

Od tamtej pory zaczęłam powoli odzyskiwać swoje życie. Zapisałam się na zajęcia plastyczne w domu kultury. Czasem spotykam się z panią Haliną na kawie. Wnuki widuję rzadziej, ale za każdym razem cieszę się ich obecnością naprawdę — bez poczucia obowiązku i zmęczenia.

Często jednak wracam myślami do tych miesięcy pełnych poświęcenia i samotności. Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a sobą? Czy miłość do dzieci oznacza całkowitą rezygnację z własnych marzeń?

A może to właśnie teraz nadszedł czas, by nauczyć ich szacunku do moich potrzeb? Co wy o tym myślicie?