Zaskakujący prezent – historia, która zmieniła moje życie
Już od rana czułam w gardle gorycz i niepokój. Stałam na środku kuchni, ściskając w dłoni klucze do mieszkania, które miałam przekazać sąsiadce. W powietrzu unosił się zapach kawy, ale nawet on nie koił moich nerwów. – Mamo, nie przesadzaj, to tylko tydzień! – krzyknęła z przedpokoju moja córka, Weronika. – Zobaczysz, odpoczniesz, przewietrzysz głowę. – Przewietrzę? – odburknęłam pod nosem. – A kto mi tu kwiatki podleje? Kto przypilnuje, żeby listonosz nie wrzucał awizo pod drzwi? – Zosia wszystko ogarnie – Weronika podeszła i uśmiechnęła się szeroko, jakby jej optymizm miał moc rozganiania chmur. – To prezent od nas, mamo. Zasłużyłaś.
Nie miałam już siły się kłócić. Ostatnie miesiące były dla mnie trudne – po śmierci męża czułam się coraz bardziej zbędna. Weronika z mężem i dzieckiem żyli własnym życiem, a ja… Ja miałam swoje rytuały: poranna kawa, krzyżówki, spacery po osiedlu i rozmowy z Zosią przez balkon. Tylko tyle i aż tyle.
Przekazałam klucze sąsiadce. – Nie martw się, Halinko – powiedziała Zosia, ściskając mnie za rękę. – U nas wszystko pod kontrolą. A jakby co, to zadzwonię. – Tylko nie wpuszczaj swojego syna! – upomniałam ją pół żartem, pół serio. – Ostatnio zginęły mi dwa słoiki ogórków po jego wizycie…
Zosia się roześmiała, ale ja wiedziałam swoje. Zamknęłam drzwi na dwa zamki i ruszyłam z walizką na przystanek tramwajowy. Po drodze minęłam sklepik spożywczy, gdzie pani Basia pomachała mi zza lady. „Pani Halinko! Gdzie pani tak z walizką?” – krzyknęła przez szybę. „Nad morze mnie córka wysyła!” – odkrzyknęłam i poczułam ukłucie żalu. Jakby ktoś wyrywał mnie z bezpiecznego kokonu codzienności.
Na dworcu tłum ludzi. Pociąg do Kołobrzegu już stał na peronie. Znalazłam swój wagon i usiadłam przy oknie. Obok mnie usiadła młoda dziewczyna z dzieckiem na rękach. Dziecko płakało, a ona próbowała je uspokoić. – Przepraszam panią… – zaczęła nieśmiało. – Czy mogłaby pani potrzymać na chwilę Maćka? Muszę wyjąć mleko z torby…
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wzięła moją dłoń i położyła na ramieniu chłopca. Poczułam ciepło małego ciałka i nagle wróciły wspomnienia: Weronika jako niemowlę, jej pierwszy uśmiech, pierwsze kroki… I ta samotność, kiedy mąż wyjeżdżał za granicę do pracy i zostawałyśmy same.
– Dziękuję… – szepnęła dziewczyna i uśmiechnęła się wdzięcznie. – Jadę do mamy. Sama sobie nie radzę…
Pociąg ruszył. Za oknem przesuwały się znajome krajobrazy Mazowsza. W głowie kłębiły mi się myśli: czy Weronika naprawdę chce mojego szczęścia? Czy może po prostu chce mieć święty spokój?
Przypomniałam sobie naszą ostatnią kłótnię.
– Mamo, nie możesz całe życie siedzieć w czterech ścianach! – krzyczała Weronika.
– A ty możesz całe życie udawać, że mnie rozumiesz? – odpowiedziałam ostro.
– Przesadzasz! Chcemy ci zrobić przyjemność!
– Przyjemność? A może po prostu chcesz się mnie pozbyć na tydzień?
Weronika wtedy płakała. Ja też płakałam, ale w ukryciu.
W pensjonacie nad morzem przywitała mnie starsza pani o imieniu Stefania. Miała siwe włosy upięte w kok i spojrzenie pełne życzliwości.
– Pani Halinko? Pokój 12 na piętrze. Widok na morze! – powiedziała z dumą.
– Dziękuję…
Wieczorem usiadłam na ławce przed pensjonatem i patrzyłam na fale rozbijające się o brzeg. Obok przysiadł się starszy pan z laską.
– Pierwszy raz nad morzem? – zagadnął.
– Nie… Ale pierwszy raz sama.
– Samotność to trudny przeciwnik – westchnął. – Ja przyjeżdżam tu co roku od śmierci żony. Synowie mają swoje sprawy…
Zamilkliśmy na chwilę.
– A pani ma dzieci?
– Mam córkę… Ale ostatnio trudno nam się dogadać.
– Wie pani… Czasem dzieci myślą, że wiedzą lepiej, co dla nas dobre. Ale to my musimy im pokazać, czego naprawdę potrzebujemy.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły wokół Weroniki i mojego miejsca w jej życiu.
Następnego dnia zadzwonił telefon.
– Mamo? Wszystko w porządku?
– Tak… Pięknie tu jest.
– Cieszę się… Mamo, przepraszam za tamto ostatnio…
– Ja też przepraszam…
Rozłączyłyśmy się w milczeniu.
Kolejne dni mijały powoli. Spacery po plaży, rozmowy z pensjonariuszami, wieczorne herbaty w jadalni. Poznałam panią Irenę z Krakowa, która opowiedziała mi o swoim synu alkoholiku i o tym, jak musiała sprzedać mieszkanie, by spłacić jego długi.
– Czasem myślę, że lepiej byłoby nie mieć dzieci…
– Niech pani tak nie mówi! – zaprotestowałam.
– A czemu nie? Syn mnie okradł, synowa nienawidzi…
Wróciły do mnie słowa Zosi o jej synu i ogórkach. Każda matka nosi swój krzyż.
Pewnego wieczoru Stefania zapukała do mojego pokoju.
– Pani Halinko… Przyszła do pani paczka.
Zdziwiłam się bardzo – kto mógłby mi coś przysłać?
W recepcji czekał kurier z dużym kartonem owiniętym kolorowym papierem.
Na etykiecie widniało: „Dla Mamy – kochamy Cię! Weronika i Michał”.
W środku znalazłam album ze zdjęciami wnuczki Amelki i list:
„Mamo! Chciałam Ci powiedzieć, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie. Przepraszam za wszystko, co powiedziałam w złości. Chciałabym być taka silna jak Ty”.
Łzy popłynęły mi po policzkach.
Następnego dnia rano zadzwoniła Weronika:
– Mamo… Możesz wrócić wcześniej? Amelka jest chora…
Serce mi stanęło w gardle.
– Już jadę!
W drodze powrotnej pociąg zatrzymał się na dłużej w Kutnie. Wysiadłam na peron zaczerpnąć powietrza i wtedy zadzwonił telefon:
– Pani Halino? Tu policja z Warszawy… Musi pani wrócić do mieszkania jak najszybciej. Doszło do włamania…
Zamarłam.
– Co?!
– Sąsiadka Zofia zgłosiła włamanie przez okno balkonowe. Proszę się nie martwić, nic poważnego się nie stało, ale musi pani być obecna przy spisaniu protokołu.
Wróciłam do Warszawy roztrzęsiona. W mieszkaniu panował bałagan: szuflady powywalane, słoiki rozbite na podłodze. Policjant spisywał protokół, a Zosia płakała:
– Halinko! Przysięgam, że zamknęłam wszystko! To mój syn… On już taki jest…
Nie miałam siły jej pocieszać ani oskarżać.
Wieczorem zadzwoniła Weronika:
– Mamo… Przepraszam za wszystko jeszcze raz. Chciałam dobrze…
– Wiem dziecko… Ja też chciałam dobrze.
Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta.
Czy naprawdę można przewidzieć konsekwencje nawet najlepszego prezentu?
Czy czasem nie lepiej po prostu być razem zamiast szukać szczęścia osobno?
A Wy co myślicie? Czy rodzina zawsze wie lepiej od nas samych, czego nam potrzeba?