„Tymczasowo zamieszkali z nami, ale coraz bardziej czuję się ich drugą matką” – historia Magdaleny z Gdańska
Zegar w kuchni wybił dwudziestą trzecią, a ja po raz kolejny tego dnia stałam nad zlewem, zmywając kubki po kolacji. W salonie, za cienką ścianą, słychać było śmiechy i kłótnie dzieci – moich dwóch córek i dwóch synów mojej szwagierki. Miałam wrażenie, że od tygodni nie miałam chwili ciszy. Właściwie nie miałam już nawet własnego życia.
Nazywam się Magdalena Nowicka i mieszkam w Gdańsku. Mam 38 lat, męża Pawła i dwie córki: Hanię (10 lat) i Maję (7 lat). Jeszcze pół roku temu nasze życie było zwyczajne – praca, szkoła, domowe obiady, weekendowe wycieczki nad morze. Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru, kiedy zadzwoniła do mnie siostra Pawła – Justyna.
– Magda, błagam cię, pomóż mi. Nie mam już siły. Muszę wyjechać do Niemiec do pracy, bo inaczej nie spłacę długów. Chłopcy nie mogą zostać sami, a mama jest po operacji biodra…
Wiedziałam, że Justyna ma ciężko. Po rozwodzie została sama z dwoma synami: Bartkiem (12 lat) i Filipem (8 lat). Ich ojciec zniknął z życia zaraz po rozwodzie, alimenty przychodzą nieregularnie. Justyna łapała się każdej pracy, ale w Polsce nie mogła wyjść na prostą. Zgodziłam się bez wahania.
– Jasne, Justyna. Przecież jesteśmy rodziną. Damy radę.
Miałam wtedy na myśli tydzień, góra dwa. Justyna obiecała wrócić na święta Bożego Narodzenia. Tymczasem minęło pół roku, a chłopcy wciąż są z nami. Na początku było nawet miło – dzieci bawiły się razem, dom tętnił życiem. Ale szybko okazało się, że to nie jest zwykła wizyta.
Bartek jest zamknięty w sobie, często ucieka w gry komputerowe. Filip natomiast to żywe srebro – wszędzie go pełno, ciągle coś psoci. Moje dziewczynki początkowo były zachwycone towarzystwem kuzynów, ale już po miesiącu zaczęły się kłótnie o zabawki, łazienkę i uwagę dorosłych.
Pewnego wieczoru Hania przyszła do mnie ze łzami w oczach.
– Mamo, dlaczego Bartek zawsze zabiera mi tablet? I czemu Filip śpi w moim łóżku?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Próbowałam tłumaczyć, że kuzyni są u nas tylko na chwilę i musimy być dla nich wyrozumiali. Ale sama czułam narastającą frustrację. Każdy dzień był walką o spokój i porządek.
Paweł starał się pomagać, ale pracuje jako kierowca tira i często nie ma go w domu przez kilka dni. Wszystko spadło na mnie: odrabianie lekcji z czwórką dzieci, gotowanie obiadów na dwa garnki (Bartek nie je warzyw, Filip nie znosi mięsa), pranie ubrań piętrzące się jak góra śmieci na wysypisku.
Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci w końcu zasypiały (a raczej: padały ze zmęczenia po kolejnej awanturze o pilota do telewizora), ja siadałam na podłodze w łazience i płakałam z bezsilności.
Dzwoniłam do Justyny:
– Justyna, kiedy wrócisz? Chłopcy tęsknią… Ja też już nie daję rady.
– Magda, jeszcze tylko miesiąc! Muszę zarobić na ratę kredytu…
Mijały kolejne tygodnie. Zaczęłam mieć żal do Pawła. On wracał zmęczony po trasie i marzył o ciszy – a tu dom pełen wrzasku i bałaganu.
– Magda, przecież wiedziałaś, że to nie będzie łatwe – mówił cicho.
– Ale ja nie jestem ich matką! – wybuchłam pewnego wieczoru. – Mam własne dzieci! Chcę mieć dom dla siebie!
– To powiedz Justynie, że koniec.
– A ty? To twoja siostra!
– Ja jej już tłumaczyłem… Ona nie ma wyjścia.
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Czułam się osamotniona i niezrozumiana. Moja mama próbowała mnie pocieszać:
– Madziu, rodzina jest najważniejsza… Ale pamiętaj też o sobie.
Tylko jak myśleć o sobie, kiedy czuję się odpowiedzialna za czwórkę dzieci? Kiedy Bartek dostał jedynkę z matematyki i płakał mi w ramiona? Kiedy Filip dostał ataku astmy w nocy i musiałam jechać z nim na SOR?
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Pani Magdaleno, co się dzieje? Zawsze była pani wzorem organizacji…
Nie umiałam odpowiedzieć. Bałam się przyznać do własnej słabości.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Hania powiedziała:
– Mamo, ja już nie chcę tu mieszkać.
To był dla mnie cios prosto w serce.
Wieczorem usiadłam z Pawłem przy kuchennym stole.
– Tak dalej być nie może – powiedziałam drżącym głosem. – Albo Justyna wraca po chłopców, albo…
– Albo co?
– Albo ja wyprowadzam się z dziewczynkami do mojej mamy.
Paweł pobladł.
– Przesadzasz!
– Nie! Przez pół roku żyję cudzym życiem! Moje dzieci są nieszczęśliwe! Ja jestem wrakiem człowieka!
Następnego dnia zadzwoniłam do Justyny i powiedziałam jej wszystko:
– Justyna, kocham twoich chłopców jak własnych synów. Ale ja już nie mogę. Moje dzieci cierpią. Nasza rodzina się rozpada. Musisz wrócić albo znaleźć inne rozwiązanie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Magda… ja nie mam dokąd wracać…
– Justyna, ja też mam rodzinę! Nie mogę być matką dla wszystkich!
Przez kilka dni nie odzywała się do mnie ani ona, ani Paweł. W domu panowała napięta atmosfera. Dziewczynki chodziły jak strute, chłopcy byli wycofani i smutni.
W końcu Justyna zadzwoniła:
– Znalazłam mieszkanie socjalne w Gdańsku. Wrócę za dwa tygodnie.
Poczułam ulgę pomieszaną z żalem i poczuciem winy.
Kiedy chłopcy wyjechali z Justyną do nowego mieszkania, długo płakałam – z ulgi i smutku jednocześnie. Moje córki powoli odzyskiwały radość życia. Paweł przez długi czas miał do mnie żal – uważał, że powinnam była jeszcze poczekać.
Czasem spotykam Bartka i Filipa na placu zabaw. Przytulają się do mnie jak do drugiej mamy…
Czy miałam prawo postawić granicę? Czy egoizm matki jest gorszy od poświęcenia? A może czasem trzeba wybrać siebie i swoje dzieci? Co wy byście zrobili na moim miejscu?