Trzy rzeczy nad morzem – historia Magdy, która musiała wybrać między rodziną a sobą
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż zatrzęsły się szyby w kuchennym oknie. Mama stała przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i nawet nie spojrzała w moją stronę. – Magda, nie rób scen – powiedziała cicho, ale w jej głosie była stal. – To nie twoja sprawa.
A przecież to była moja sprawa. To był mój dom, mój ojciec, moja rodzina. I nagle wszystko się rozpadło. Ojciec wyszedł z walizką i już nie wrócił. Zostawił nas – mnie, mamę i mojego młodszego brata, Kacpra – z długami, nieopłaconym czynszem i pytaniami, na które nikt nie chciał odpowiadać.
Nie spałam tej nocy. Słyszałam, jak mama płacze w łazience, a potem długo rozmawia przez telefon z kimś, kogo głosu nie rozpoznawałam. Kacper chował się pod kołdrą i udawał, że go nie ma. Ja siedziałam na parapecie i patrzyłam na światła miasta, które wydawały się obojętne na naszą tragedię.
Rano mama podała mi trzy rzeczy: stary sweter taty, aparat analogowy i kopertę z napisem „Otworzyć tylko wtedy, gdy będziesz gotowa”.
– Wyjedź nad morze – powiedziała. – Musisz odpocząć. Ja sobie poradzę.
Nie wierzyłam jej. Ale nie miałam siły walczyć. Spakowałam te trzy rzeczy do torby i pojechałam do Ustki, do domku po ciotce Zosi. Tam miałam być sama ze sobą.
Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć. Sztorm walił w okna, wiatr wył jak zwierzę. Przypomniałam sobie dzieciństwo – jak tata uczył mnie łowić ryby na pomoście i jak śmiał się, gdy pierwszy raz wrzuciłam mu wiadro wodorostów do łódki.
Drugiego dnia zadzwoniła mama.
– Magda? – jej głos był zmęczony. – Kacper nie chce jeść. Może z nim porozmawiasz?
– Mamo, przecież mówiłaś…
– Proszę cię.
Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam się winna. Jakbym zdradziła rodzinę.
Wyszłam na plażę. Było zimno, piasek wbijał się w buty. Usiadłam na mokrym pniu i wyjęłam aparat. Zrobiłam zdjęcie morza – szarego, groźnego, bezlitosnego.
Wieczorem zadzwoniła babcia.
– Twoja matka nigdy nie umiała sobie radzić sama – powiedziała bez przywitania. – Zawsze liczyła na twojego ojca. Teraz wszystko na twojej głowie.
– Babciu, ja mam dwadzieścia dwa lata! Chcę żyć własnym życiem!
– Własne życie? A kto ci je dał? Rodzina to obowiązek.
Rzuciłam telefon na łóżko i rozpłakałam się jak dziecko.
Trzeciego dnia przyszła sąsiadka ciotki Zosi – pani Halina. Przyniosła mi słoik ogórków i ciasto drożdżowe.
– Słyszałam o waszym nieszczęściu – zaczęła od razu. – Ale wiesz co? Każda rodzina ma swoje tajemnice. Moja córka uciekła do Niemiec i nie odzywa się od lat. A ja żyję dalej.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Ale jak pani sobie radzi?
– Rano wstaję i robię kawę. Potem idę na spacer nad morze. I tak dzień po dniu. Nie można się poddać.
Wieczorem otworzyłam kopertę od mamy. W środku był list:
„Magda,
Jeśli to czytasz, znaczy że musiałaś odejść dalej niż myślałam. Chciałam ci powiedzieć prawdę o twoim ojcu, ale nigdy nie miałam odwagi. On miał drugą rodzinę w Gdańsku. Wiem o tym od lat. Przepraszam, że cię w to wciągnęłam. Ale musisz wiedzieć: to nie twoja wina.”
Zamarłam. Druga rodzina? Gdańsk? Przez chwilę świat przestał istnieć.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie dziewczyna o imieniu Lena.
– Cześć… jestem twoją siostrą – powiedziała cicho.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Tata… był u nas wczoraj. Powiedział, że was zostawił…
– Nie chcę o tym rozmawiać! – krzyknęłam i rozłączyłam się.
Przez kolejne dni chodziłam po plaży jak lunatyczka. Zrobiłam zdjęcia: rozbitych muszli, starego kutra rybackiego, własnej twarzy odbitej w szybie opuszczonej budki z lodami.
W końcu zadzwoniła mama.
– Magda… wrócisz?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
– Kacper pyta o ciebie codziennie…
– Mamo! A kto pyta o mnie? Kto pyta, czego ja chcę?
Po raz pierwszy w życiu mama zamilkła.
Wieczorem przyszła pani Halina znowu.
– Dziecko… czasem trzeba wybrać siebie. Inaczej będziesz całe życie żyć cudzymi problemami.
Spojrzałam na sweter taty – pachniał jeszcze jego wodą kolońską i dymem papierosowym. Przez chwilę chciałam go wyrzucić do morza.
Ale zamiast tego założyłam go na siebie i poszłam na spacer po falochronie.
Tam spotkałam starszego mężczyznę z psem.
– Ciężko ci? – zapytał bez ogródek.
– Bardzo…
– Wiesz… ja też kiedyś uciekłem nad morze przed rodziną. Myślałem, że tu znajdę spokój. Ale spokój jest tylko wtedy, kiedy przestaniesz walczyć ze sobą.
Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy razem.
Wróciłam do domku i spojrzałam na aparat. Ostatnia klatka była wolna.
Zrobiłam sobie zdjęcie: w swetrze taty, z listem mamy w dłoni i łzami na policzkach.
To była ja – naga ze wszystkich złudzeń.
Następnego dnia zadzwoniła Lena jeszcze raz.
– Magda… możemy się spotkać? Chciałabym cię poznać…
Zgodziłam się. Spotkałyśmy się w kawiarni przy molo w Gdańsku.
Była do mnie podobna – te same oczy, ten sam uśmiech taty.
Rozmawiałyśmy długo o wszystkim i o niczym: o dzieciństwie, o marzeniach, o tym, jak bardzo nas bolało to samo kłamstwo.
Na koniec Lena powiedziała:
– Może spróbujemy być rodziną po swojemu?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Wróciłam do Ustki inną osobą. Zadzwoniłam do mamy:
– Wrócę za tydzień. Ale już nie będę tą samą Magdą co kiedyś.
Mama płakała do słuchawki:
– Przepraszam…
A ja jej wybaczyłam – choć nie zapomniałam.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba odejść daleko od domu i zabrać ze sobą tylko trzy rzeczy – wspomnienie miłości, odwagę do poznania prawdy i gotowość do wybaczenia sobie samemu.
Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między rodziną a sobą? Czy można być szczęśliwym bez poczucia winy wobec tych, których kochamy?