Trzy razy próbowałam być idealną żoną. Teraz boję się, że umrę w samotności.
Wszystko zaczęło się od krzyku. „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wtrącała się w moje sprawy?!” – usłyszałam od mojego trzeciego męża, Pawła, gdy wrócił do domu późno w nocy, z zapachem taniej wódki i papierosów unoszącym się wokół niego jak chmura. Stałam w kuchni, trzymając kubek zimnej herbaty, a moje dłonie drżały. Przez chwilę miałam ochotę rzucić tym kubkiem o ścianę, ale tylko westchnęłam cicho i odwróciłam wzrok.
Mam na imię Renata. Mam czterdzieści cztery lata i trzy razy wychodziłam za mąż. Za każdym razem byłam przekonana, że to już na zawsze, że tym razem będę szczęśliwa. Ale życie nauczyło mnie pokory – i bólu.
Pierwszy raz zakochałam się jeszcze na studiach w Poznaniu. Adam był moim pierwszym chłopakiem, wysokim brunetem z niebieskimi oczami i uśmiechem, który rozświetlał nawet najbardziej pochmurne dni. Był moim całym światem. Po ślubie zamieszkaliśmy w kawalerce na Winogradach. Adam pracował jako informatyk, ja zaczęłam uczyć polskiego w podstawówce. Szybko pojawiły się dzieci – najpierw Ola, potem Bartek. Myślałam, że jestem szczęśliwa.
Ale Adam coraz częściej wracał do domu zmęczony i rozdrażniony. „Nie rozumiesz mnie,” powtarzał. „Ciągle tylko dzieci i dzieci. Gdzie jest ta dziewczyna, którą poznałem?” Próbowałam być lepsza – gotowałam jego ulubione dania, dbałam o dom, starałam się być atrakcyjna mimo zmęczenia. Ale on coraz częściej znikał na całe wieczory. Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety. „To tylko koleżanka z pracy,” tłumaczył się, ale już wiedziałam, że to koniec.
Rozwód był bolesny i upokarzający. Moja mama powtarzała: „Renatko, musisz być silna dla dzieci.” Ojciec tylko milczał i patrzył na mnie z zawodem w oczach – jakby to była moja wina. Przez kilka lat żyłam jak w zawieszeniu, pracując na dwa etaty i próbując nie pokazać dzieciom łez.
Drugiego męża poznałam przez przypadek – na wywiadówce u Bartka. Michał był wdowcem z synem w tej samej klasie. Był czuły, opiekuńczy, pomagał mi przy dzieciach. Po roku zamieszkaliśmy razem. Myślałam: „Może tym razem los się do mnie uśmiechnął.” Ale Michał miał swoje demony – długi po zmarłej żonie, wieczne pretensje teściowej, która uważała mnie za „tą drugą”. „Nigdy nie będziesz dla niego taka jak Ania,” mówiła mi kiedyś przy kawie, patrząc mi prosto w oczy.
Michał coraz częściej uciekał w pracę i piwo z kolegami. Zaczęły się awantury o pieniądze. „Nie zarabiasz tyle co Ania!” – wykrzyczał mi kiedyś w twarz. Znowu próbowałam być idealna – brałam nadgodziny, szykowałam obiady na dwa dni do przodu, nawet znosiłam wizyty jego matki, która potrafiła wejść bez pukania i krytykować wszystko: od firanek po sposób wychowania dzieci.
Pewnego dnia Michał nie wrócił na noc. Rano zadzwoniła jego matka: „Nie szukaj go. On już podjął decyzję.” Zostawił mnie bez słowa wyjaśnienia – tylko SMS: „Przepraszam, nie potrafię tak żyć.” Znowu zostałam sama – tym razem z czwórką dzieci pod jednym dachem.
Przez kilka lat nie wierzyłam już w miłość. Skupiłam się na pracy i dzieciach. Ola dorastała szybko – była zbuntowana, zamykała się w pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że drżały ściany. Bartek zaczął sprawiać problemy w szkole – bójki, wagary. Czułam się bezradna.
Wtedy pojawił się Paweł – mój trzeci mąż. Poznaliśmy się przez wspólną znajomą na imieninach u sąsiadki. Był rozwodnikiem po przejściach, miał dorosłą córkę studiującą za granicą. Był inny niż poprzedni – spokojny, wyważony, mówił mało, ale słuchał uważnie. Zaufałam mu powoli, krok po kroku.
Paweł był bezrobotny po restrukturyzacji zakładów we Wrześni. Pomogłam mu znaleźć pracę jako kierowca autobusu miejskiego we Wrocławiu – przeprowadziliśmy się tam razem z dziećmi. Myślałam: „Teraz będzie dobrze.” Ale Paweł coraz częściej narzekał na wszystko: na hałas dzieci, na moje zmarszczki, na to, że nie mam czasu dla niego.
„Renata, ty już nie jesteś taka jak kiedyś,” powiedział pewnego wieczoru przy kolacji. „Zapuściłaś się.” Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Zaczęły się kłótnie o pieniądze – Paweł wydawał wszystko na swoje hobby: modelarstwo i elektronikę. Ja płaciłam rachunki i kupowałam jedzenie dla całej rodziny. Kiedy poprosiłam go o pomoc przy remoncie łazienki, wzruszył ramionami: „To twoje mieszkanie po rodzicach, twoje problemy.” Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
Dzieci dorastały i oddalały się ode mnie. Ola wyjechała do Warszawy na studia i rzadko dzwoniła. Bartek znalazł pracę za granicą i przysyłał tylko krótkie wiadomości na Messengerze: „U mnie ok.” Michałek i Kasia – dzieci Michała – zostali ze mną po jego odejściu, ale coraz częściej spędzali czas poza domem.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam Pawła rozmawiającego przez telefon:
– Nie wiem ile jeszcze wytrzymam z tą babą… Ciągle tylko narzeka i wymaga… Tak, wiem… Ale przecież nie będę jej utrzymywał do końca życia!
Serce mi pękło. Poczułam się jak ciężar – nie żona, nie partnerka, tylko problem do rozwiązania.
Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Paweł… Chciałeś ze mną porozmawiać?
– Tak… Renata, chyba to nie ma sensu dalej ciągnąć… Ty masz swoje życie, ja swoje… Może lepiej będzie każdemu osobno?
– Po tylu latach? Po tym wszystkim?
– Lepiej teraz niż później.
Nie płakałam tej nocy. Nie miałam już łez.
Dziś siedzę sama w mieszkaniu po rodzicach we Wrocławiu. Dzieci mają swoje życia – Ola jest zaręczona z chłopakiem z Warszawy i planuje ślub za granicą; Bartek mieszka w Holandii; Michałek i Kasia rzadko zaglądają do domu rodzinnego.
Czasem dzwoni moja mama:
– Renatko, może przyjedziesz do nas na wieś? Tu zawsze ktoś jest…
Ale ja wiem, że nie potrafię już wrócić do tamtego świata.
Sąsiadka z naprzeciwka zaprasza mnie czasem na herbatę:
– Renata, ty zawsze taka dobra byłaś… Ale może czas pomyśleć o sobie?
Uśmiecham się smutno.
– A jak to zrobić po tylu latach życia dla innych?
Czasem patrzę wieczorem przez okno na światła miasta i myślę: czy naprawdę zasłużyłam na samotność? Czy bycie dobrą żoną to zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie? Czy jeszcze kiedyś ktoś mnie pokocha – tak naprawdę?
Może Wy mi powiecie: czy warto jeszcze wierzyć w miłość po tylu porażkach? Czy samotność to kara za moje błędy… czy może szansa na nowy początek?