Trzy poranne budziki, jeden los – historia Magdy z warszawskiego blokowiska
Trzy budziki dzwonią jednocześnie. Jeden na telefonie, drugi na starym zegarku po babci, trzeci w głowie – ten najgłośniejszy, bo przypomina o wszystkim, co muszę zrobić, zanim Warszawa się obudzi. Mam na imię Magda. Mam trzydzieści dwa lata, samotnie wychowuję córkę i od pięciu lat sprzątam klatki schodowe na warszawskim Bródnie. Każdego ranka, kiedy jeszcze ciemno za oknem, a światło w kuchni razi w oczy, zaczynam dzień od walki z własnym zmęczeniem i lękiem przed kolejnym upokorzeniem.
– Mamo, jeszcze pięć minut… – jęczy Zosia spod kołdry.
– Nie możemy się spóźnić. Wiesz, że muszę być w pierwszym bloku przed szóstą – odpowiadam cicho, żeby nie obudzić sąsiadów za cienką ścianą.
Zosia ma dziesięć lat i już wie, że życie nie jest bajką. Czasem pytam siebie, czy to dobrze, czy źle. Ale nie mam wyboru. Jej ojciec zniknął, zanim zdążyła powiedzieć „tata”. Alimentów nie widziałam od lat. Moja matka powtarza: „Sama sobie winna jesteś. Trzeba było lepiej wybierać”.
Wychodzimy na klatkę. Zimno gryzie w policzki. Zosia idzie do świetlicy szkolnej, ja do pracy. Po drodze mijam sąsiadkę z czwartego piętra.
– O, pani Magdo, znowu taka wcześnie? – pyta z fałszywym współczuciem.
– A co mam robić? – odpowiadam i uśmiecham się krzywo.
W pracy czeka już Basia – starsza pani po sześćdziesiątce, która sprząta ze mną od lat.
– Dziś znowu śmieci ktoś rozsypał na trzecim piętrze – mówi na powitanie. – Ludzie to świnie.
– Ludzie myślą, że jak płacą czynsz, to mogą wszystko – wzdycham i biorę wiadro.
Praca jest ciężka i upokarzająca. Często słyszę za plecami:
– Patrz, ta to się dorobiła… Pewnie jej się nie chciało uczyć.
A ja mam maturę i zaczęte studia pedagogiczne. Przerwałam po drugim roku, kiedy Zosia się urodziła. Ojciec dziecka wtedy jeszcze był – obiecywał złote góry. Skończyło się na długach i samotności.
Czasem spotykam dawnych znajomych ze szkoły. Jedna z nich – Anka – pracuje w korporacji na Mokotowie.
– Magda! Co u ciebie? – pyta raz na pół roku przez Facebooka.
– Pracuję… Zosia rośnie… – odpowiadam wymijająco.
Nigdy nie zaprasza mnie na kawę. Może wstydzi się mojej pracy? Może boi się, że poproszę o pomoc?
Najgorzej jest w domu rodzinnym. Mama mieszka trzy przystanki dalej. Często dzwoni:
– Kiedy znajdziesz sobie normalną pracę? Wstyd mi przed sąsiadkami! Mówią, że moja córka sprząta po ludziach!
– Mamo, próbuję… Wysłałam CV do sklepu i do żłobka… Ale nikt nie odpisuje.
– Bo kto zatrudni samotną matkę bez wykształcenia? – rzuca z goryczą.
Czasem płaczę po tych rozmowach. Ale nie mogę pokazać słabości Zosi. Ona już za dużo widziała.
Pewnego dnia wracam do domu później niż zwykle. Zosia siedzi przy stole i odrabia lekcje.
– Mamo, pani od polskiego powiedziała, że mam talent do pisania! – mówi z dumą.
Patrzę na nią i czuję ukłucie zazdrości. Ona jeszcze wierzy, że wszystko jest możliwe.
Wieczorem dzwoni siostra – Marta. Ona mieszka w Poznaniu, ma męża i dwójkę dzieci.
– Magda, może przyjedziesz do nas na święta? Dzieci się stęskniły za Zosią.
– Nie wiem… Nie mam za co kupić biletów…
– Przestań! Wyślę ci pieniądze. Ale obiecaj, że nie wydasz na rachunki!
Czuję się jak żebrak. Ale nie mam wyjścia. Odkładam dumę na bok i przyjmuję pomoc.
W pracy coraz częściej słyszę plotki:
– Magda chyba coś kręci z tym dozorca z siódemki… Widziałam ich razem!
A ja tylko poprosiłam go o pomoc przy cieknącym kranie. Ludzie lubią gadać.
Pewnego dnia Basia upada na schodach. Złamana ręka. Szefowa mówi:
– Magda, musisz sama ogarnąć dwa bloki przez tydzień. Dostaniesz pięćdziesiąt złotych więcej.
Pięćdziesiąt złotych za dwa razy więcej pracy? Ale co mam zrobić? Biorę wiadro i idę dalej.
Wieczorem nie mam siły podnieść rąk. Zosia tuli się do mnie:
– Mamo, kiedy będziemy mieć lepsze życie?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Chciałabym jej obiecać wszystko, ale nie umiem kłamać.
W końcu przychodzi dzień wypłaty. Szefowa wręcza mi kopertę i mówi:
– Dobrze się spisałaś. Ale pamiętaj – jak ci się nie podoba, zawsze znajdę kogoś innego.
Wracam do domu i liczę pieniądze. Starczy na czynsz i jedzenie. Na nowe buty dla Zosi już nie.
W weekend idziemy razem do parku. Patrzę na inne matki – zadbane, uśmiechnięte, rozmawiają o wakacjach za granicą. Ja liczę drobne na lody dla córki.
Wieczorem piszę CV do kolejnej pracy – tym razem jako pomoc kuchenna w barze mlecznym. Może się uda?
Zosia zasypia przy mnie:
– Mamo, jesteś najlepsza na świecie.
Patrzę w sufit i pytam siebie: Czy naprawdę robię wszystko, co mogę? Czy kiedyś ktoś zobaczy we mnie coś więcej niż tylko sprzątaczkę?
A wy? Czy też czasem czujecie się niewidzialni dla świata?