„Trzy pokolenia na pięćdziesięciu pięciu metrach: Czy to jeszcze dom, czy już więzienie?”
Wczoraj znów zamknęłam się w łazience. Nie po to, by się umyć czy poprawić makijaż, bo od dawna już nie mam na to ochoty. Siedziałam na krawędzi wanny, przyciskając dłonie do twarzy, starając się stłumić szloch. Za cienką ścianą rozbrzmiewały głosy syna, synowej i wnuka. Ktoś narzekał, że w lodówce brakuje masła. Ktoś inny się śmiał, ktoś trzaskał szafką. Znowu kłócili się o to, kto ma wynieść śmieci.
Mój świat skurczył się do pięćdziesięciu pięciu metrów kwadratowych. Trzy pokolenia pod jednym dachem – ja, mój syn Paweł z żoną Martą i ich sześcioletni Kacper. Kiedyś myślałam, że rodzina to siła, a dom – bezpieczna przystań. Teraz czuję się jak więzień we własnym mieszkaniu.
– Mamo, długo jeszcze? – głos Pawła za drzwiami był zniecierpliwiony.
– Już wychodzę – odpowiedziałam drżącym głosem, próbując ukryć, że płakałam.
Wyszłam z łazienki i natychmiast poczułam na sobie spojrzenie Marty. Miała zmęczone oczy i ściągnięte usta. Odkąd straciła pracę w sklepie odzieżowym, coraz częściej wybuchała złością o drobiazgi.
– Znowu płakałaś? – zapytała cicho, kiedy Paweł poszedł do pokoju Kacpra.
– Nie… Po prostu jestem zmęczona – skłamałam.
Marta westchnęła ciężko.
– Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ale musimy jakoś wytrzymać. To dla Kacpra – dodała i odwróciła się na pięcie.
To dla Kacpra. To zdanie powtarza się tu jak mantra. Wszystko dla niego: ciasnota, brak prywatności, wieczne kompromisy. Paweł i Marta nie mają gdzie pójść. Ich mieszkanie wynajmuje teraz obca rodzina z Ukrainy – musieli je oddać, bo nie stać ich było na kredyt po podwyżkach rat. Mój emerycki pokój był jedyną deską ratunku.
Ale czy ktoś pytał mnie o zdanie?
Wieczorem siedzieliśmy wszyscy przy stole – stół ledwo mieści się w kuchni. Kacper bawił się samochodzikiem, Paweł przeglądał ogłoszenia o pracę na telefonie.
– Mamo, może byś nie zostawiała swoich rzeczy w łazience? Nie ma gdzie postawić moich kosmetyków – rzuciła Marta z wyrzutem.
– Przepraszam, zapomniałam…
– Ty zawsze wszystko zapominasz! – syknęła.
Paweł spojrzał na nią ostrzegawczo.
– Daj spokój, Marta…
– Nie! Bo ile można! Ja też mam dość! – wybuchła nagle i wybiegła do pokoju.
Kacper spojrzał na mnie wielkimi oczami.
– Babciu, czemu mama krzyczy?
Pogłaskałam go po głowie.
– Mama jest zmęczona, kochanie…
Ale prawda była taka, że wszyscy byliśmy zmęczeni. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie w tłoku, kolejka do łazienki, wieczne pretensje o bałagan i hałas. Nawet telewizor stał się polem bitwy – ja chciałam obejrzeć „Ojca Mateusza”, Marta seriale kryminalne, Paweł mecze piłki nożnej. Kacper płakał, bo chciał bajki.
Czasem zastanawiam się, kiedy zaczęliśmy się tak nienawidzić za to, że jesteśmy razem. Przecież kiedyś byliśmy rodziną…
Pamiętam dzień, kiedy Paweł zadzwonił do mnie z płaczem:
– Mamo, nie damy rady… Możemy się u ciebie zatrzymać?
Nie miałam serca odmówić. Ale nikt nie mówił mi wtedy o tym, jak bardzo będę musiała zrezygnować z siebie. Moje książki leżą teraz w kartonach pod łóżkiem. Moje zdjęcia rodzinne zastąpiły rysunki Kacpra i sterty ubrań Marty. Nawet mój ulubiony kubek został stłuczony podczas jednej z kłótni.
Najgorzej jest nocą. Słychać wszystko: chrapanie Pawła, ciche szlochy Marty, czasem płacz Kacpra przez sen. Ja leżę na rozkładanej kanapie w salonie i patrzę w sufit. Myślę o tym, jak bardzo chciałabym mieć choćby jeden dzień ciszy.
Kilka dni temu Paweł wrócił późno do domu. Był blady i przygaszony.
– Dostałem pracę… – powiedział cicho.
– To świetnie! – ucieszyłam się szczerze.
– W magazynie pod Warszawą… Na zmiany…
Marta zaczęła płakać.
– To znaczy, że będziesz wracał tylko na weekendy? Zostanę tu sama z twoją matką i Kacprem?!
Paweł spuścił głowę.
– Muszę… Inaczej nie damy rady spłacać długu…
Wtedy po raz pierwszy poczułam coś dziwnego – ulgę pomieszaną z żalem. Może będzie spokojniej? Może łatwiej będzie oddychać?
Ale już następnego dnia Marta zaczęła wyżywać się na mnie za wszystko: za rozlane mleko, za źle powieszone pranie, za to, że Kacper rozbił szklankę.
– Gdybyśmy mieli własne mieszkanie… Gdybyś ty była inna… – rzuciła mi w twarz pewnego wieczoru.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam się w łazience i znów płakałam tak cicho, jak tylko potrafiłam.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem winna temu chaosowi? Czy może po prostu życie nas przerosło?
Kiedyś marzyłam o spokojnej starości: o książkach czytanych w fotelu, o zapachu świeżo parzonej kawy i śmiechu wnuka podczas niedzielnych odwiedzin. Teraz śmiech Kacpra drażni mnie tak samo jak krzyk Marty czy milczenie Pawła.
Wiem jedno: nie chcę już tak żyć. Ale czy mam wybór?
Może ktoś z was wie: jak przetrwać w czterech ścianach z ludźmi, których kochasz i których masz już serdecznie dość? Czy można jeszcze odzyskać siebie w tym wszystkim?