Teściowa w Białych Sukniach na Ślubach – Jak Fotograf Zmienił Wszystko na Moim Weselu
Już od progu czułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiała elektryzująca mieszanka perfum Chanel i napięcia, które można było kroić nożem. Stałam w korytarzu domu weselnego, ściskając bukiet tak mocno, że aż bolały mnie palce. Wtedy zobaczyłam ją – moją przyszłą teściową, Grażynę. Miała na sobie długą, śnieżnobiałą suknię z cekinami i piórami przy dekolcie. Wyglądała jak królowa śniegu, która właśnie postanowiła ukraść show na moim własnym ślubie.
– O matko… – szepnęła moja świadkowa, Aneta, łapiąc mnie za ramię. – Przecież to jest… biała suknia!
– Ona nie może być poważna – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Grażyna podeszła do mnie z szerokim uśmiechem.
– Witaj, kochana! – rozpostarła ramiona, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. – Jak się czujesz w tym wielkim dniu?
– Dobrze – odpowiedziałam chłodno. – A ty? Widzę, że postawiłaś na klasykę.
– Ach, wiesz, biel zawsze mi pasowała – odparła z błyskiem w oku. – Poza tym, to taki elegancki kolor. Nie chciałam się wyróżniać.
Wyróżniać? Ona była jedyną osobą na sali poza mną w bieli! Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie zamierzałam dać jej tej satysfakcji. Przez chwilę miałam ochotę rzucić bukietem i wybiec z sali, ale wtedy przypomniałam sobie słowa mojego narzeczonego, Pawła: „Nie pozwól jej zepsuć ci dnia”.
Paweł był moją opoką przez całe przygotowania do ślubu. Jego matka od początku dawała mi popalić: krytykowała każdą decyzję – od wyboru sali („Za mało prestiżowa!”), przez menu („A gdzie kawior?”), aż po moją suknię („Może powinnaś wybrać coś mniej… skromnego?”). Ale to właśnie jej obsesja na punkcie bieli doprowadzała mnie do szału.
Wiedziałam, że na ślubie jego siostry dwa lata temu Grażyna również pojawiła się w białej sukni. Wtedy wszyscy szeptali za plecami, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć jej prosto w twarz, że to nietakt. Paweł tylko wzruszył ramionami: „Taka już jest moja mama”.
Tym razem postanowiłam nie być bierną ofiarą. Kilka dni przed ślubem napisałam do wszystkich gości prośbę o unikanie bieli i ecru. Grażyna odpisała mi tylko: „Oczywiście, kochanie!”
A teraz stała przede mną jakby nigdy nic.
Weszliśmy do kościoła. Czułam na sobie spojrzenia gości – jedni patrzyli na mnie z politowaniem, inni z rozbawieniem. Grażyna szła dumnie pod rękę ze swoim mężem, Zbigniewem, który wyglądał na równie zażenowanego jak ja.
Po ceremonii podeszła do mnie moja mama.
– Dziecko, nie przejmuj się nią. To twój dzień.
Ale jak miałam się nie przejmować? Każde zdjęcie grupowe wyglądało tak, jakby były dwie panny młode. Fotograf, pan Michał – młody chłopak z poczuciem humoru – zauważył moje napięcie.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho podczas robienia zdjęć rodzinnych.
– Nie bardzo – wyszeptałam. – Moja teściowa postanowiła być gwiazdą wieczoru.
Michał uśmiechnął się tajemniczo.
– Proszę się nie martwić. Mam pewien pomysł.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co planuje, ale jego słowa dały mi cień nadziei.
Na sali weselnej Grażyna brylowała wśród gości. Każdy komplementował jej suknię (niektórzy z przekąsem), a ona przyjmowała pochwały jakby była celebrytką na gali Oscarów.
– Pani Grażyno, piękna suknia! – rzuciła ciotka Jadzia z ironicznym uśmiechem.
– Dziękuję! – odpowiedziała Grażyna z dumą. – To projekt znanej polskiej projektantki.
Widziałam kątem oka, jak Paweł rozmawia z ojcem w kącie sali.
– Tato, czy ty widzisz co ona wyprawia? – spytał szeptem.
Zbigniew westchnął ciężko.
– Synu, próbowałem jej przemówić do rozsądku. Ale twoja matka zawsze musi być w centrum uwagi.
W pewnym momencie podeszła do mnie kuzynka Pawła, Magda.
– Słuchaj… wszyscy o tym mówią. Ale nikt nie chce się wychylać. Może powinnaś coś powiedzieć?
Poczułam się bezradna i upokorzona. Z jednej strony chciałam wybuchnąć i zrobić awanturę przy wszystkich, z drugiej wiedziałam, że wtedy to ja wyjdę na histeryczkę.
Po północy Michał poprosił nas o zebranie się do wspólnego zdjęcia rodzinnego. Ustawił wszystkich w półokręgu i zaczął wydawać polecenia:
– Proszę państwa! Panna młoda na środku! Pan młody obok! A teraz… pani Grażyno, może pani stanie troszkę z boku? Tak… jeszcze krok… Jeszcze jeden…
Grażyna wyglądała na skonsternowaną.
– Ale dlaczego mam stać z boku? Przecież jestem matką pana młodego!
Michał uśmiechnął się uprzejmie:
– Oczywiście! Ale światło tutaj lepiej pada… Poza tym pani suknia tak pięknie odbija światło, że aż za bardzo przyciąga uwagę aparatu!
Goście zaczęli chichotać pod nosem. Grażyna poczerwieniała i stanęła tam, gdzie kazał jej fotograf.
Po kilku minutach Michał poprosił ją jeszcze o jedno zdjęcie… tym razem samą z panem młodym i mną. Ustawił nas tak, że Grażyna była lekko poza kadrem.
– Ojej! – rzucił nagle. – Chyba obiektyw nie łapie ostrości na bieli… Może pani zdejmie żakiet?
Grażyna spojrzała na niego spode łba i już więcej nie próbowała ustawiać się w centrum każdego zdjęcia.
Kiedy kilka dni później odebraliśmy zdjęcia od Michała, okazało się, że na większości grupowych ujęć Grażyna jest lekko rozmyta lub stoi gdzieś z boku kadru. Na zdjęciach ze mną i Pawłem zawsze byliśmy wyraźnie na pierwszym planie.
Podczas rodzinnego oglądania albumu Grażyna milczała przez całą prezentację. W końcu odezwała się cicho:
– No cóż… chyba następnym razem wybiorę coś mniej… rzucającego się w oczy.
Paweł spojrzał na mnie z uśmiechem pełnym ulgi. Wiedziałam wtedy jedno: czasem najlepszą bronią przeciwko toksycznym ludziom jest subtelny żart i sprytne wsparcie sojuszników.
Dziś patrzę na te zdjęcia i myślę: czy naprawdę warto walczyć o uwagę za wszelką cenę? A może lepiej nauczyć się cieszyć szczęściem innych? Co Wy o tym sądzicie?