Tego mi tylko brakowało… Życie w cieniu cudzych oczekiwań

Tego mi tylko brakowało…

Telefon zadzwonił o 22:17. Siedziałam w kuchni, patrząc na parującą herbatę i próbując nie myśleć o pustce, która od kilku miesięcy rozlewała się po moim mieszkaniu. Odbierając, już wiedziałam, że to nie będzie nic dobrego. – Cześć, Anka – usłyszałam głos mojego młodszego brata, Pawła. – Mama znowu trafiła do szpitala. Musisz przyjechać. Ja mam robotę, dzieci chore, a ty przecież jesteś sama…

Sama. To słowo dźwięczało mi w głowie jak wyrok. Sama, bo mój mąż, Łukasz, zostawił mnie dla młodszej. Sama, bo dzieci nigdy się nie pojawiły. Sama, bo rodzina zawsze traktowała mnie jak kogoś z zewnątrz – tę, która uciekła do miasta i myśli, że jest lepsza. A teraz miałam wrócić na wieś i zająć się matką, bo przecież „nie mam nic lepszego do roboty”.

– Paweł, przecież wiesz, że mam pracę…
– Pracę? Przecież możesz wziąć urlop. Albo zwolnienie lekarskie. Zawsze byłaś taka zaradna. – Jego ton był chłodny i wyrachowany.

Zacisnęłam pięści. Przez chwilę miałam ochotę rzucić słuchawką, ale wiedziałam, że to nic nie da. Zawsze byłam tą odpowiedzialną. Tą, która „da radę”.

Wróciłam do rodzinnego domu następnego dnia. Matka leżała na łóżku w salonie, blada i wychudzona. Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– No proszę, wielka pani z miasta się pofatygowała.
– Mamo…
– Nie mów do mnie tym tonem. Gdybyś tu została, może bym teraz nie leżała sama jak pies.

Zacisnęłam zęby. Zawsze to samo – pretensje o wszystko: że wyjechałam na studia do Krakowa, że nie wyszłam za mąż na wsi, że nie dałam jej wnuków.

Wieczorem Paweł przyszedł z żoną i dziećmi. Jego żona, Magda, spojrzała na mnie z góry.
– Dobrze, że jesteś. Paweł musi pracować, a ja mam swoje dzieci na głowie. Ty możesz tu posiedzieć z mamą.
– A może byście się podzielili? – zapytałam cicho.
– My mamy swoje życie – odpowiedziała bez cienia skruchy.

Wróciły wspomnienia z dzieciństwa: Paweł był oczkiem w głowie rodziców. Ja zawsze musiałam być grzeczna i pomocna. Gdy coś przeskrobał – to ja dostawałam burę za „zły przykład”.

Przez kolejne dni opiekowałam się matką. W nocy budziła mnie co godzinę:
– Anka! Wody!
– Anka! Przykryj mnie!
– Anka! Gdzie jest mój różaniec?

Byłam wykończona. W dzień gotowałam, sprzątałam i słuchałam narzekań:
– Zupa za słona.
– Pościel źle ułożona.
– Pewnie nawet nie umiesz zrobić prania bez tej swojej pralki z miasta.

Czułam się jak służąca we własnym domu.

Pewnego popołudnia Paweł wpadł tylko na chwilę.
– Słuchaj – zaczął bez ceregieli – mama mówiła, że chcesz sprzedać dom po jej śmierci? Nie licz na to. To nasza rodzinna ziemia. Ja tu zostaję z rodziną.
– Paweł… Ja nawet nie myślę o żadnym spadku!
– No jasne… Ty zawsze taka święta.

Wyszedł trzaskając drzwiami.

Wieczorem zadzwoniła do mnie przyjaciółka z Krakowa.
– Anka! Co u ciebie?
– Siedzę na wsi i czuję się jak piąte koło u wozu.
– Wracaj do miasta! Po co ci to?
– Nie mogę zostawić matki samej…
– A Paweł może?

Zamilkłam. W tej jednej chwili poczułam całą niesprawiedliwość mojego życia. Dlaczego zawsze ja muszę być tą odpowiedzialną? Dlaczego nikt nie widzi mojego cierpienia?

Kiedy matka zasnęła, usiadłam przy oknie i patrzyłam na ciemność za szybą. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Łukasz powiedział mi prosto w oczy:
– Zakochałem się w innej. Przepraszam.
Nie płakałam wtedy. Byłam zbyt otępiała ze zmęczenia po latach starań o dziecko i walki o nasz związek.

Teraz łzy same płynęły po policzkach.

Następnego dnia matka była jeszcze bardziej oschła.
– Mogłabyś już wracać do siebie. Tu tylko przeszkadzasz.
– Mamo…
– Zawsze byłaś obca. Nawet jak byłaś mała – zawsze gdzieś cię ciągnęło daleko od domu.

Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam bez słowa. Na przystanku autobusowym zadzwonił Paweł:
– Co ty wyprawiasz?! Mama płacze!
– Może czasem warto zapytać, dlaczego płaczę ja…
Rozłączyłam się.

Wróciłam do Krakowa i przez kilka dni nie odbierałam telefonów od rodziny. W pracy szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie:
– Wszystko w porządku?
– Tak…
Ale nie było w porządku. Czułam się pusta i przeźroczysta.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Magda:
– Wiesz co? Może byś jednak przyjechała na święta? Dzieci tęsknią za ciocią…
Zaśmiałam się gorzko:
– Tęsknią czy po prostu potrzebujecie darmowej opiekunki?
Usłyszałam tylko trzask odkładanej słuchawki.

Zaczęłam chodzić na długie spacery po Plantach. Patrzyłam na ludzi – zakochane pary, matki z dziećmi, starsze panie z psami. Każdy miał kogoś obok siebie. Ja miałam tylko siebie i swoje myśli.

Któregoś dnia spotkałam przypadkiem dawną koleżankę ze studiów – Martę.
– Anka! Jak ty wyglądasz? Chodź na kawę!
Opowiedziałam jej wszystko – o Łukaszu, o matce, o Pawle i Magdzie.
Marta pokiwała głową:
– Wiesz co? Czas przestać żyć dla innych. Zacznij żyć dla siebie.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Zaczęłam powoli układać swoje życie od nowa: zapisałam się na jogę, zaczęłam chodzić na spotkania klubu książki. Poznałam ludzi, którzy nie oczekiwali ode mnie poświęcenia ani tłumaczeń. Zaczęłam pisać pamiętnik – pierwszy raz od liceum pozwoliłam sobie na szczerość wobec samej siebie.

Rodzina dzwoniła coraz rzadziej. Matka zmarła kilka miesięcy później – Paweł nawet nie poinformował mnie o pogrzebie od razu. Dowiedziałam się od sąsiadki przez Facebooka.

Pojechałam na grób matki kilka tygodni później. Stałam nad świeżą mogiłą i czułam tylko pustkę – żadnej ulgi, żadnej żałoby. Tylko pytanie: czy naprawdę można być aż tak samotnym wśród ludzi?

Dziś wiem jedno: życie to ciągłe wybory między sobą a innymi. Ale czy naprawdę musimy zawsze wybierać cudze szczęście kosztem własnego? Czy ktoś z was też kiedyś poczuł się jak statysta we własnej historii?