Tabliczka „Bezdomna i głodna” i jeden dzień, który zniszczył moje życie – a może je uratował?
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za sobą, usłyszałam krzyk: „Co ty wyprawiasz, Karolina?!”. Głos mojego męża, Pawła, niósł się po klatce schodowej jak dźwięk syreny alarmowej. Stałam w progu z obcą kobietą, która ściskała w dłoniach kartonową tabliczkę z napisem „Bezdomna i głodna”. Była zimna, marcowa noc, a ja – w siódmym miesiącu ciąży – czułam, jak serce wali mi w piersi.
– Proszę, tylko na chwilę – wyszeptałam do Pawła. – Zrobię jej herbaty, ogrzeje się i pójdzie dalej.
Paweł patrzył na mnie z pogardą. – Ty jesteś nienormalna. Wpuścić żulerkę do domu? Chcesz, żeby nas okradła?
Kobieta spuściła wzrok. Miała może pięćdziesiąt lat, twarz pooraną zmarszczkami i oczy, które widziały za dużo.
– Przepraszam, nie chciałam kłopotu – szepnęła.
Zignorowałam Pawła i zaprosiłam ją do kuchni. Zaparzyłam herbatę, wyjęłam chleb i pasztet. Kobieta jadła łapczywie, ale z godnością.
– Jak pani ma na imię? – spytałam cicho.
– Danuta – odpowiedziała po chwili milczenia. – Kiedyś miałam dom. Męża. Synów. Ale wszystko przepadło…
Paweł stał w drzwiach, obserwując nas jak strażnik więzienny. – Karolina, masz pięć minut. Potem ona wylatuje.
Zignorowałam go. Danuta opowiedziała mi swoją historię: jak po śmierci męża synowie się od niej odwrócili, jak straciła mieszkanie przez długi syna hazardzisty, jak spała na dworcu w Katowicach i tułała się po schroniskach. Słuchałam jej i czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Ludzie myślą, że bezdomność to wybór – powiedziała gorzko. – Ale czasem to tylko jeden zły dzień…
Nagle Paweł podszedł do mnie i szarpnął za ramię.
– Dość tego! – wrzasnął. – Albo ona wychodzi, albo ja!
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Paweł… przecież to tylko jedna noc…
– Mam dość twojego miękkiego serca! Przez ciebie zawsze są kłopoty! Najpierw twoja matka u nas siedziała miesiącami, teraz to! Wiesz co? Mam tego dosyć!
Danuta zerwała się z krzesła.
– Przepraszam… już idę…
Ale wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Paweł zamarł. Patrzył na Danutę jakby zobaczył ducha.
– Ty… ty jesteś…
Danuta spojrzała mu prosto w oczy.
– Tak, Pawełku. To ja.
Zrobiło się cicho jak w grobie. Zamarłam z kubkiem w dłoni.
– O co chodzi? – zapytałam niepewnie.
Paweł był blady jak ściana.
– To… to moja matka.
Prawie upuściłam kubek.
– Twoja matka?! Przecież mówiłeś, że nie żyje!
Paweł zacisnął pięści.
– Dla mnie umarła! Zostawiła mnie z ojcem-alkoholikiem! Nigdy jej nie wybaczę!
Danuta zaczęła płakać.
– Nie zostawiłam cię! Twój ojciec wygonił mnie z domu! Sąd mi nie uwierzył! Pisałam listy…
Paweł odwrócił się do mnie.
– Widzisz?! Nawet nie potrafisz rozpoznać oszustki! Wyrzucam cię z domu! Ty i ona – wynocha!
Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że żartuje. Ale on już szedł do sypialni, rzucał moje rzeczy do walizki.
– Paweł… jestem w ciąży…
– Nie obchodzi mnie to! Masz piętnaście minut!
Danuta podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
– Chodź, dziecko. Nie dam ci zrobić krzywdy.
Wyszłyśmy razem na klatkę schodową. Padał śnieg z deszczem. Stałyśmy tam obie: ja – ciężarna kobieta bez dachu nad głową; ona – matka wyrzucona przez własnego syna drugi raz w życiu.
Przez chwilę nie wiedziałam co robić. Zadzwoniłam do siostry, ale nie odebrała. Mama była za granicą. Ojciec nie żył od lat.
Danuta wyciągnęła z kieszeni klucz.
– Mam jeszcze jeden pokój w starej kamienicy na Podgórzu. Nie jest luksusowo… ale przynajmniej ciepło.
Szłyśmy przez pół miasta w milczeniu. W mieszkaniu Danuty było zimno i wilgotno, ale miałyśmy dach nad głową i siebie nawzajem.
Tamtej nocy długo rozmawiałyśmy o życiu, o tym jak łatwo można wszystko stracić przez cudzą decyzję lub własny błąd. Danuta opowiedziała mi o swoim dzieciństwie na wsi pod Tarnowem, o tym jak zakochała się w niewłaściwym człowieku i jak całe życie próbowała odzyskać syna.
Rano zadzwonił Paweł.
– Karolina… wracaj. Przepraszam…
Ale już wiedziałam, że nie wrócę. Zobaczyłam jego prawdziwą twarz – człowieka zdolnego wyrzucić ciężarną żonę na bruk przez własną dumę i nienawiść do matki.
Zaczęłyśmy z Danutą nowe życie: ja znalazłam pracę w bibliotece, ona szyła ubrania dla sąsiadek. Było biednie, ale spokojnie. Po kilku miesiącach urodziłam córkę – dałam jej na imię Zuzanna, po babci Danuty.
Czasem myślę o tamtej nocy: czy gdybym nie pomogła Danucie, dalej tkwiłabym w złotej klatce? Czy odwaga to zawsze brawura – czy czasem po prostu akt desperacji?
Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między sercem a rozsądkiem? Co byście zrobili na moim miejscu?