„Syn i synowa nie chcą się wyprowadzić z naszego mieszkania – czy jestem złym ojcem?”
– Tato, przecież obiecałeś, że możemy tu zostać, dopóki nie staniemy na nogi! – głos Pawła odbijał się echem od ścian naszego dawnego mieszkania na Żoliborzu. Stałem w progu, ściskając klucze w spoconej dłoni.
Nie tak miało być. Kiedy dwa lata temu z żoną, Elżbietą, postanowiliśmy przeprowadzić się do mniejszego mieszkania na Ursynowie, byliśmy pewni, że robimy coś dobrego dla Pawła i Magdy. „Rok wystarczy, żebyście uzbierali na wkład własny” – mówiłem wtedy z dumą, patrząc jak syn obejmuje swoją świeżo poślubioną żonę. Wierzyłem, że daję im szansę na lepszy start.
Ale minął rok. Potem kolejny. Z każdym miesiącem coraz trudniej było mi patrzeć na to, jak nasze dawne mieszkanie staje się ich domem. Zmienili zasłony, przemalowali ściany na miętowo, nawet nasz stary kredens zniknął gdzieś bez śladu. Za każdym razem, gdy próbowałem poruszyć temat wyprowadzki, Paweł zbywał mnie żartem albo obietnicą: „Jeszcze tylko kilka miesięcy, tato”.
Elżbieta próbowała mnie uspokajać. – Daj im czas, wiesz jak ciężko teraz o kredyt – mówiła wieczorami, gdy siedzieliśmy w naszym ciasnym salonie na Ursynowie. Ale ja czułem narastającą frustrację. To nie chodziło tylko o mieszkanie. Chodziło o szacunek. O to, że czuję się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego dnia zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do Pawła.
– Synu, musimy porozmawiać poważnie. Chciałbym, żebyście do końca czerwca znaleźli coś swojego.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Tato… My naprawdę nie mamy gdzie pójść. Magda jest w ciąży, a ja straciłem pracę…
Zamarłem. O ciąży nie wiedziałem nic. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście?
– Nie chcieliśmy cię martwić…
Wróciłem do Elżbiety z ciężkim sercem.
– Paweł i Magda spodziewają się dziecka – powiedziałem cicho.
– O Boże… – Elżbieta zakryła usta dłonią. – Może powinniśmy im jeszcze pomóc?
– A kto nam pomoże? – wybuchłem nagle. – Czy my już nie mamy prawa do własnego życia?
Zaczęły się kłótnie. Elżbieta coraz częściej płakała wieczorami. Ja chodziłem rozdrażniony i zamykałem się w sobie. Przestałem odbierać telefony od Pawła, bo każde słowo bolało jak cios.
W końcu Magda zadzwoniła sama.
– Panie Andrzeju… Proszę nas zrozumieć. Paweł naprawdę szuka pracy. Ja też chciałam wrócić do szkoły po urlopie macierzyńskim… Ale teraz wszystko się wali.
Słuchałem jej głosu i czułem narastającą złość pomieszaną z bezradnością.
– A co z naszym życiem? – zapytałem gorzko. – Czy my już nie mamy prawa do spokoju?
W pracy zacząłem być rozkojarzony. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku. Kiedyś byłem duszą towarzystwa, teraz unikałem ludzi.
Któregoś dnia spotkałem sąsiadkę z Żoliborza na bazarku.
– Panie Andrzeju, pański syn to taki porządny chłopak! Szkoda tylko, że tak rzadko was odwiedza…
Poczułem ukłucie w sercu. Nawet sąsiedzi widzieli więcej niż ja.
Wieczorem usiadłem z Elżbietą przy stole.
– Może popełniliśmy błąd? Może za bardzo chcieliśmy im pomóc?
Elżbieta spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Chciałam tylko, żeby mieli lepiej niż my…
W końcu zebrałem się na odwagę i pojechałem do naszego mieszkania na Żoliborzu. Drzwi otworzyła Magda z brzuchem już wyraźnie zaokrąglonym.
– Dzień dobry, panie Andrzeju…
Za jej plecami zobaczyłem Pawła siedzącego przy komputerze.
– Tato…
Usiadłem na kanapie i spojrzałem im prosto w oczy.
– Kocham was i chcę wam pomóc, ale nie mogę dłużej żyć w zawieszeniu. Potrzebuję jasnej deklaracji: kiedy się wyprowadzicie?
Paweł spuścił wzrok.
– Daj nam jeszcze trzy miesiące. Obiecuję, że wtedy znajdziemy coś swojego.
Zgodziłem się, choć w sercu czułem niepokój. Czy dotrzymają słowa? Czy znów będę musiał prosić o własne życie?
Dziś mija drugi miesiąc od tej rozmowy. Telefon milczy. Elżbieta coraz częściej mówi o wnuku, a ja… czuję się rozdarty między miłością do syna a potrzebą odzyskania kontroli nad własnym życiem.
Czy jestem złym ojcem, bo chcę odzyskać swoje mieszkanie? Czy można kochać dziecko i jednocześnie wymagać od niego odpowiedzialności? Może to ja powinienem coś zmienić… A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?