Syn czy dom? Jak synowa rozbiła naszą rodzinę przez jeden klucz do drzwi

— Mamo, nie rozumiesz, to dla nas ważne! — głos Pawła drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści i wzrok wbity w podłogę. Obok niego Marta, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrzyła na mnie z wyższością, której nie potrafiłam znieść.

— Paweł, to jest mój dom. Twój dom. Tu się wychowałeś. Dlaczego miałabym go zamieniać na wasze mieszkanie w blokowisku? — próbowałam mówić spokojnie, ale głos mi się łamał.

Marta przewróciła oczami. — Bo my mamy dziecko w drodze i potrzebujemy przestrzeni! A pani sama w takim dużym domu? To nie ma sensu.

Zamknęłam oczy. Przed oczami stanął mi obraz mojego męża, śmiejącego się przy kuchennym stole, Pawła bawiącego się na dywanie z klockami. Wszystko to miało zniknąć? Oddać dom, który budowaliśmy latami, by zamienić go na dwupokojowe mieszkanie na czwartym piętrze bez windy?

— Mamo, nie bądź samolubna — dodał Paweł cicho.

Te słowa bolały najbardziej. Samolubna? Ja? Przecież całe życie poświęciłam dla niego. Po śmierci męża tylko on mi został. Każdą złotówkę odkładałam na jego studia, każdą wolną chwilę spędzałam na rozmowach z nim. A teraz miałam być przeszkodą w jego szczęściu?

Wyszli trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, wśród zapachu świeżo upieczonego chleba i ciszy, która dzwoniła w uszach.

Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia. — Słyszałam krzyki. Wszystko w porządku?

— Nie wiem już, Zosiu… Chyba tracę syna przez ten dom — odpowiedziałam drżącym głosem.

— Synowa znowu swoje? — westchnęła ciężko. — Wiesz, moja Basia też miała kiedyś taką sytuację. Ale nie daj się! To twój dom.

Próbowałam zasnąć tej nocy, ale myśli kłębiły się jak chmury przed burzą. Czy naprawdę jestem egoistką? Może powinnam ustąpić? Ale przecież to nie tylko budynek — to wspomnienia, zapachy, śmiech i łzy.

Następnego dnia Paweł przyszedł sam. Wyglądał na zmęczonego i starszego niż zwykle.

— Mamo… Marta jest w ciąży. Potrzebujemy większego miejsca. Ona nie chce wychowywać dziecka w bloku. Proszę cię.

— Pawełku… — zaczęłam łagodnie. — Ja rozumiem wasze potrzeby. Ale ja tu jestem sama. Gdybyście chcieli zamieszkać ze mną… To byłoby inne rozwiązanie.

— Marta się nie zgodzi. Ona chce mieć swoje miejsce. I mówi, że jeśli ci nie zależy na naszym szczęściu, to nie będziemy tu przychodzić.

Zamarłam. To był szantaż emocjonalny. Wiedziałam już wtedy, że Marta potrafi manipulować moim synem jak marionetką. Ale czy mogłam go stracić?

Przez kolejne tygodnie atmosfera była coraz gorsza. Paweł przestał dzwonić, a kiedy spotykaliśmy się przypadkiem na ulicy, odwracał wzrok. Widziałam go raz z Martą i jej matką — śmiali się razem, jakby byli jedną rodziną. A ja? Ja zostałam sama.

Pewnego dnia przyszła Marta sama.

— Pani Anno — zaczęła chłodno — Paweł bardzo cierpi przez pani upór. Może pani nie rozumie, ale on potrzebuje wsparcia matki, a nie przeszkód.

— A pani myśli tylko o sobie — odpowiedziałam ostrożnie. — Chce pani zabrać mi wszystko, co mam.

— Proszę nie dramatyzować — prychnęła Marta. — To tylko dom.

Tylko dom? Dla niej może tak. Dla mnie to całe życie.

Po tej rozmowie długo płakałam. Nawet pies sąsiadów szczekał żałośnie za płotem, jakby czuł mój ból.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Pawłem jeszcze raz. Zaprosiłam go na obiad — jego ulubione pierogi z mięsem.

Przyszedł sam, bez Marty.

— Pawełku… — zaczęłam niepewnie — Pamiętasz, jak tata budował ten dom własnymi rękami? Jak sadziliśmy jabłonie w ogrodzie?

Spojrzał na mnie smutno.

— Pamiętam, mamo… Ale teraz mam swoją rodzinę.

— A ja? Już się nie liczę?

Milczał długo.

— Marta mówi… Marta uważa, że powinnaś nam pomóc zacząć nowe życie.

— Pomagam wam całe życie! Ale czy muszę oddać wszystko?

Nie odpowiedział. Wyszedł szybko, zostawiając talerz nietkniętych pierogów.

Od tamtej pory minęły miesiące. Paweł przestał przychodzić. Urodziła im się córeczka, Zosia — dowiedziałam się od sąsiadki. Nie zaprosili mnie nawet do szpitala.

W święta siedziałam sama przy stole nakrytym dla trzech osób: dla siebie, dla Pawła i dla mojego męża. Cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Czasem myślę: może powinnam była ustąpić? Może wtedy miałabym syna i wnuczkę przy sobie? Ale czy oddanie domu naprawdę byłoby rozwiązaniem? Czy można kupić miłość własnego dziecka kluczem do drzwi?

Czy ktoś z was też musiał wybierać między sercem a rozsądkiem? Czy dom to tylko mury i dach… czy jednak coś więcej?