Serce nie wybacza: historia matki, która odeszła z dzieckiem i nie wróciła

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż echo odbiło się po całym bloku. Stałam na klatce schodowej z trzema torbami, w jednej ręce ściskałam rączkę wózka, w drugiej – dłoń mojego synka, Szymka. Miał wtedy dwa lata i nawet nie zapytał, dokąd idziemy. Był przyzwyczajony do mojej nerwowości, do tego, że mama płacze, a tata krzyczy. Ale tego dnia to ja krzyczałam. I to był pierwszy raz, kiedy poczułam się silna.

Wszystko zaczęło się od zwykłego poniedziałku. Paweł wrócił z pracy późno, jak zwykle rzucił torbę w przedpokoju i nawet nie spojrzał na mnie. Siedziałam przy stole, próbując nakarmić Szymka kaszką. On płakał, ja byłam bliska łez. Paweł przeszedł obok nas, jakbyśmy byli powietrzem.

– Możesz mi pomóc? – zapytałam cicho.

– Jestem zmęczony – burknął i zamknął się w łazience.

Tak wyglądały nasze wieczory od miesięcy. Ja – sama ze wszystkim. On – zmęczony życiem, zmęczony mną. Czasem myślałam, że może to ja jestem problemem. Może za dużo wymagam? Może powinnam być wdzięczna, że w ogóle wraca do domu?

Ale tego wieczoru coś we mnie pękło. Szymek miał gorączkę, a ja nie miałam nawet siły zadzwonić po lekarza. Paweł wyszedł z łazienki, spojrzał na mnie i powiedział:

– Zrób mu herbatę z cytryną. Przejdzie.

– On ma 39 stopni! – wybuchłam. – Może byś chociaż raz pojechał z nami na nocną opiekę?!

– Przesadzasz – rzucił i włączył telewizor.

Wtedy zadzwoniła moja mama. Usłyszała mój głos i już wiedziała, że coś jest nie tak.

– Przyjedźcie do mnie na noc – powiedziała stanowczo. – Zrobię ci herbatę, Szymkowi dam syrop. Odpoczniesz.

Spakowałam się w dziesięć minut. Paweł nawet nie zauważył, że wychodzimy. Dopiero gdy zamknęłam za sobą drzwi, wybiegł na klatkę schodową:

– Gdzie idziesz?!

– Do mamy! – krzyknęłam przez łzy.

– Zostaw mi chociaż dziecko! – wrzasnął.

– Nie! Ty nawet nie wiesz, jak się nim zająć!

Zbiegłam po schodach, Szymek tulił się do mnie mocno. Wtedy poczułam ulgę i strach jednocześnie.

U mamy było cicho i ciepło. Szymek zasnął od razu, a ja siedziałam przy stole z kubkiem melisy i patrzyłam na swoją matkę. Była zmęczona życiem tak samo jak ja kiedyś byłam zmęczona Pawłem.

– Mamo… ja już nie mogę – wyszeptałam.

– Wiem, córeczko – odpowiedziała i pogładziła mnie po włosach. – Ale musisz być silna dla Szymka.

Następnego dnia Paweł dzwonił co godzinę. Najpierw prosił:

– Wróć do domu. Przepraszam.

Potem groził:

– Jeśli nie wrócisz dziś wieczorem, zgłoszę porwanie dziecka!

A potem znów błagał:

– Nie umiem bez was żyć…

Nie odebrałam już więcej telefonu. Przez tydzień mieszkałam u mamy. Pomagała mi przy Szymku, gotowała obiady, prała nasze ubrania. Czułam się jak dziecko, które wróciło do rodzinnego domu po latach tułaczki.

Ale nie mogłam zostać tam na zawsze. Wiedziałam to ja i wiedziała to moja mama.

– Musisz podjąć decyzję – powiedziała pewnego wieczoru. – Albo wracasz do Pawła i próbujecie naprawić to wszystko… albo zaczynasz nowe życie.

Bałam się nowego życia bardziej niż czegokolwiek innego. Ale jeszcze bardziej bałam się wrócić do starego.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do naszego mieszkania po resztę rzeczy. Paweł był w pracy. W przedpokoju leżały damskie buty na obcasie – nie moje. W łazience pachniało obcymi perfumami.

Serce mi stanęło. Weszłam do sypialni i zobaczyłam ją – Magdę, koleżankę Pawła z pracy. Leżała na naszym łóżku w mojej koszuli nocnej.

– Co ty tu robisz?! – wykrztusiłam.

Magda zerwała się na równe nogi:

– Przepraszam… Paweł mówił, że już tu nie mieszkasz…

Nie odpowiedziałam nic. Wyszłam z mieszkania jak we śnie, ciągnąc za sobą walizkę i Szymka za rękę.

Wieczorem Paweł zadzwonił:

– To nie tak jak myślisz! Ona tylko…

– Nie tłumacz się – przerwałam mu zimno. – Zdradziłeś mnie w naszym domu. Przy naszym dziecku.

– To przez ciebie! Gdybyś była inna…

Rozłączyłam się bez słowa.

Przez kolejne tygodnie próbował wszystkiego: kwiaty pod drzwiami mamy, listy pełne przeprosin, wiadomości od jego matki:

– Paulina, pomyśl o wnuku! Dziecko potrzebuje ojca!

Ale ja już podjęłam decyzję. Znalazłam pracę w pobliskim przedszkolu jako pomoc nauczycielki. Mama pomagała mi z Szymkiem, a ja powoli zaczynałam oddychać pełną piersią.

Paweł przestał dzwonić po kilku miesiącach. Od czasu do czasu widywał się z synem – na początku niechętnie, potem coraz rzadziej. Szymek dorastał bez ojca, ale za to otoczony miłością moją i mojej mamy.

Najtrudniejsze były święta. Wszyscy pytali:

– A gdzie Paweł? Może jeszcze się pogodzicie?

Zawsze odpowiadałam:

– Nie chcę życia w kłamstwie. Wolę być sama niż z kimś, kto mnie nie szanuje.

Czasem siostra zarzucała mi egoizm:

– Myślisz tylko o sobie! Dziecko potrzebuje rodziny!

Ale czy rodzina to tylko dwoje dorosłych pod jednym dachem? Czy to nie jest przede wszystkim szacunek i bezpieczeństwo?

Dziś mija pięć lat od tamtego dnia, gdy trzasnęły za mną drzwi mieszkania Pawła. Szymek ma siedem lat i jest szczęśliwym chłopcem. Ja nauczyłam się żyć sama ze sobą i wiem jedno: serce nie wybacza zdrady ani obojętności.

Czasem patrzę na inne kobiety na placu zabaw i zastanawiam się: ile z nich codziennie płacze w poduszkę? Ile z nich boi się odejść? Czy naprawdę warto trwać w czymś tylko dlatego, że „tak trzeba”?

A może lepiej raz w życiu trzasnąć drzwiami i zacząć oddychać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?