„Przyszłam do synowej o 10 rano: dzieci bawią się same, ona śpi. Potem narzeka mojemu synowi, że jest wykończona” – historia jednej rodziny, która podzieliła wszystkich

– Michałku, gdzie jest mama? – zapytałam cicho, wchodząc do mieszkania syna. Była dziesiąta rano, a ja przyszłam z zamiarem pomocy – upieczenia drożdżówek dla wnuków i może krótkiej rozmowy z synową.

Piotruś, młodszy wnuczek, spojrzał na mnie wielkimi oczami znad rozsypanych klocków. – Mama śpi – powiedział szeptem, jakby bał się ją obudzić. Michałek tylko wzruszył ramionami i wrócił do rysowania na podłodze.

Poczułam ukłucie niepokoju. W kuchni panował bałagan: brudne talerze, resztki kaszki przyklejone do stołu, na blacie rozlana herbata. W powietrzu unosił się zapach nieprzewietrzonego mieszkania. Zajrzałam do sypialni – drzwi były lekko uchylone. Synowa leżała pod kołdrą, z twarzą wtuloną w poduszkę. Spała tak głęboko, że nawet nie drgnęła na dźwięk moich kroków.

Zrobiło mi się przykro. Przecież mój syn codziennie wychodzi do pracy o siódmej rano, a ona… Ona nawet nie wstała, żeby dzieciom zrobić śniadanie! Przez chwilę stałam w progu, walcząc z narastającą złością. Czy naprawdę tak wygląda opieka nad dziećmi? Czy ja kiedyś pozwoliłam sobie na taki luksus?

Wzięłam się w garść i zaczęłam sprzątać kuchnię. Dzieciom zrobiłam kanapki i nalałam mleka. Piotruś przybiegł do mnie i przytulił się mocno.

– Babciu, a mama będzie dziś z nami się bawić? – zapytał cicho.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam szuranie kapci. Synowa weszła do kuchni w rozciągniętym dresie, z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami.

– Dzień dobry… – mruknęła, unikając mojego wzroku.

– Dzień dobry, Aniu – odpowiedziałam chłodno. – Chciałam pomóc ci trochę, ale widzę, że dzieci już same sobie radzą.

Westchnęła ciężko i usiadła przy stole. Przez chwilę milczałyśmy. W końcu nie wytrzymałam:

– Aniu, czy ty naprawdę nie możesz wstać wcześniej? Michałek i Piotruś są jeszcze mali. Potrzebują mamy.

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Pani Halino… Ja jestem wykończona. Całą noc Piotruś miał gorączkę, Michałek budził się z koszmarami. Nie spałam prawie wcale. Rano po prostu zasnęłam na chwilę… – głos jej zadrżał.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przypomniały mi się własne noce sprzed lat: płacz mojego syna, nieprzespane godziny przy łóżeczku. Ale przecież wtedy nie było mowy o spaniu do dziesiątej! Zawsze trzeba było wstać, zrobić śniadanie, ogarnąć dom.

– Każda matka jest zmęczona – powiedziałam ostrożnie. – Ale dzieci są najważniejsze.

Ani łzy napłynęły do oczu.

– Pani tego nie rozumie… Ja tu jestem sama cały dzień. Michał wraca późno, jest zmęczony i tylko pyta, czemu obiad nie gotowy albo czemu dzieci płaczą. Nikt mi nie pomaga! – wybuchła nagle.

Zamilkłyśmy obie. W powietrzu zawisło napięcie. Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.

Wyszłam na balkon, żeby ochłonąć. Zadzwoniłam do syna:

– Michał, musimy porozmawiać o Ani. Coś tu jest nie tak. Dzieci same bawią się rano, a ona śpi! Ty pracujesz całymi dniami, a ona nawet nie ogarnia domu…

Michał westchnął ciężko po drugiej stronie słuchawki.

– Mamo, proszę cię… Ania naprawdę się stara. Ostatnio jest jej bardzo ciężko. Może potrzebuje pomocy?

Poczułam się rozdarta. Z jednej strony widziałam bałagan i zaniedbane dzieci, z drugiej – zmęczoną kobietę na skraju załamania nerwowego.

Wieczorem Michał zadzwonił jeszcze raz:

– Mamo, rozmawiałem z Anią. Ona czuje się samotna i przytłoczona. Może mogłabyś czasem zabrać chłopców na spacer albo pomóc jej w domu?

Przez kilka dni biłam się z myślami. Czy to ja przesadzam? Czy może rzeczywiście młode matki mają dziś trudniej? Przecież kiedyś też bywało ciężko, ale nikt nie narzekał…

Kilka dni później znów odwiedziłam Anię. Tym razem zaproponowałam jej wspólne gotowanie obiadu i zabawę z chłopcami na placu zabaw. Z początku była nieufna, ale stopniowo zaczęła się otwierać.

– Pani Halino… Przepraszam za tamten dzień. Ja naprawdę czasem nie daję rady… – powiedziała cicho.

Przytuliłam ją niezgrabnie.

– Wiem, Aniu. Może razem będzie nam łatwiej?

Od tego czasu staram się częściej pomagać synowej i wnukom. Ale wciąż zastanawiam się: czy to ja jestem zbyt surowa? Czy może dzisiejsze matki naprawdę mają trudniej niż my kiedyś?

A wy jak myślicie? Czy młode mamy mają dziś prawo być zmęczone i prosić o pomoc? Czy powinnam była postąpić inaczej?