Oddałam nerkę obcemu dziecku – czy zrobiłam dobrze? Moja historia o strachu, nadziei i rodzinnych konfliktach
– Mamo, nie możesz tego zrobić! – głos mojej córki, Zosi, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stała naprzeciwko mnie, z oczami pełnymi łez i gniewu. – Przecież to nie twoje dziecko!
Zamknęłam oczy, próbując uspokoić oddech. W głowie miałam obraz małego Jasia, leżącego na szpitalnym łóżku, z bladą twarzą i oczami, które już dawno przestały się śmiać. Pracuję jako pielęgniarka na oddziale nefrologii w Warszawie od ponad piętnastu lat, ale nigdy nie spotkałam się z taką bezsilnością. Jego rodzice – pani Anna i pan Marek – byli zrozpaczeni. Oboje przeszli badania, ale żadne z nich nie mogło być dawcą. Rodzina szukała pomocy wszędzie. Jaś miał tylko dziesięć lat i coraz mniej czasu.
Wiedziałam, że mogę pomóc. Wyniki badań były jednoznaczne: jestem zgodna. Ale czy powinnam? Czy mam prawo ryzykować własne zdrowie dla obcego dziecka? W domu czekała na mnie Zosia, maturzystka, i mój mąż, Andrzej, który od lat walczył z depresją. Nasza rodzina już dawno przestała być idealna.
– Zosiu, posłuchaj mnie… – zaczęłam cicho.
– Nie! – przerwała mi. – Ty zawsze myślisz o innych! A co ze mną? Co z tatą? Jeśli coś ci się stanie…
Nie miałam odpowiedzi. Bałam się tak samo jak ona. Ale jeszcze bardziej bałam się tego, co stanie się z Jasiem, jeśli nie spróbuję.
Wieczorem Andrzej siedział przy stole, wpatrzony w szklankę herbaty.
– To twoje życie – powiedział bez emocji. – Ale jeśli coś pójdzie nie tak… nie wiem, czy dam radę.
Czułam się rozdarta. Z jednej strony miałam rodzinę, która mnie potrzebowała. Z drugiej – dziecko, które mogłam uratować. Przez kilka nocy nie spałam. W pracy unikałam wzroku koleżanek. Jedna z nich, Basia, podeszła do mnie na korytarzu.
– Jesteś pewna? – zapytała szeptem.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
W końcu podjęłam decyzję. Podpisałam wszystkie zgody i umówiłam termin operacji. Kiedy powiedziałam o tym rodzinie Jasia, pani Anna rozpłakała się i rzuciła mi się na szyję.
– Nie wiem, jak ci dziękować…
Ale w domu atmosfera była lodowata. Zosia przestała się do mnie odzywać. Andrzej zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Czułam się jak zdrajczyni.
Dzień przed operacją siedziałam sama w szpitalnej kaplicy. Modliłam się o siłę – nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla mojej rodziny. Bałam się bólu, powikłań, tego, że już nigdy nie będę taka sama. Ale najbardziej bałam się utraty bliskich.
Operacja trwała kilka godzin. Kiedy się obudziłam, pierwsze co zobaczyłam to twarz Basi.
– Wszystko poszło dobrze – powiedziała cicho.
Przez kolejne dni dochodziłam do siebie powoli. Jaś też był już po operacji. Lekarze mówili o cudzie – jego organizm przyjął nerkę bez komplikacji. Pani Anna codziennie przynosiła mi kwiaty i listy od Jasia.
Ale w domu nic się nie zmieniło. Zosia była chłodna i zamknięta w swoim pokoju. Andrzej coraz częściej znikał na długie spacery. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz za drzwiami Zosi.
– Mamo… boję się, że cię stracę…
Przytuliłam ją mocno.
– Już jestem… i nigdzie się nie wybieram.
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać coraz więcej. Zosia przyznała, że była zazdrosna o to, że zawsze stawiam innych na pierwszym miejscu. Andrzej powiedział mi w końcu:
– Może nie rozumiem twojej decyzji, ale widzę, że jesteś szczęśliwsza niż od lat.
Minęły miesiące. Jaś wrócił do szkoły i napisał do mnie list:
„Dziękuję Ci za nowe życie. Chciałbym kiedyś być taki odważny jak Ty.”
Często zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie. Czy miałam prawo ryzykować wszystko dla kogoś obcego? Czy można pogodzić bycie matką z byciem człowiekiem dla innych?
A może prawdziwa odwaga to właśnie wybór między miłością do najbliższych a miłością do świata? Co wy byście zrobili na moim miejscu?