Oddałam dzieciom wszystko, a dziś nie mam gdzie przenocować – czy naprawdę na to zasłużyłam?

— Mamo, ale przecież mówiłam ci, że dziś nie możesz zostać. Mamy gości — głos Magdy przeszył mnie jak lodowaty prąd. Stałam w jej przedpokoju, z walizką w ręku, zmęczona po podróży z lotniska Chopina. W powietrzu unosił się zapach świeżo pieczonego chleba, a zza drzwi do salonu dobiegał śmiech jej dzieci — moich wnuków, których nie widziałam od trzech lat.

— To tylko jedna noc, Magdo. Jutro rano pojadę do siebie — próbowałam się uśmiechnąć, choć czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

— Ale przecież masz swoje mieszkanie na Pradze. Po co tu przyjeżdżałaś bez zapowiedzi? — jej ton był chłodny, obcy. Jakbyśmy nie były rodziną.

Zamknęłam oczy. Przez chwilę widziałam siebie sprzed lat — młodą kobietę z walizką, która żegna się z dziećmi na dworcu Warszawa Centralna. Wtedy obiecałam sobie, że wrócę silniejsza i dam im wszystko, czego sama nie miałam. Pracowałam w Niemczech jako opiekunka osób starszych, potem sprzątałam domy w Londynie. Każdą złotówkę odkładałam na ich przyszłość. Kupiłam Magdzie mieszkanie, potem Michałowi i najmłodszej Kasi. Wszystko na ich nazwiska. Ja mieszkałam kątem u znajomych albo w wynajętych pokojach.

Kiedy wróciłam do Polski na stałe, miałam 62 lata i serce pełne nadziei. Wyobrażałam sobie niedzielne obiady, rozmowy przy herbacie, śmiech wnuków. Zamiast tego spotkała mnie cisza i dystans.

— Mamo, przepraszam, ale naprawdę dziś nie możesz zostać — Magda już nawet na mnie nie patrzyła. — Może Michał cię przenocuje?

Zadzwoniłam więc do Michała. Odebrał po kilku sygnałach.

— Cześć, mamo. Co się stało?

— Michałku… czy mogłabym dziś u ciebie przenocować? U Magdy mają gości…

— Wiesz co… Zuza jest chora, dzieci też coś łapią… Może lepiej nie ryzykować? Przecież masz swoje mieszkanie.

Moje mieszkanie. Tak mówili wszyscy — jakby to był dom, do którego mogę wrócić o każdej porze i poczuć się bezpiecznie. Ale to tylko cztery ściany, puste od miesięcy, zimne i obce. Kiedy tam wchodzę, słyszę echo własnych kroków i czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Wyszłam z klatki Magdy i usiadłam na ławce pod blokiem. Było już ciemno, a światła latarni rzucały długie cienie na chodnik. Zadzwoniłam do Kasi — ostatnia nadzieja.

— Mamo? O tej porze? — jej głos był zaspany.

— Kasiu… czy mogłabym dziś u ciebie przenocować?

— Ale ja mam nocną zmianę w szpitalu… Nie będzie mnie w domu.

— Rozumiem — wyszeptałam i rozłączyłam się.

Siedziałam tak jeszcze długo, patrząc na rozświetlone okna mieszkań, które kupiłam swoim dzieciom. Każde z nich miało własny kąt, bezpieczeństwo i spokój — wszystko to, czego ja nigdy nie miałam. Oddałam im całe życie, a dziś nie mam gdzie się podziać.

Przypomniały mi się rozmowy z koleżankami z pracy w Niemczech:

— Po co tak harujesz? — pytała Basia. — Dzieci ci tego nie podziękują.

— Ale ja to robię dla nich — odpowiadałam zawsze z przekonaniem.

— Zobaczysz… wrócisz i będziesz im przeszkadzać.

Wtedy nie wierzyłam w te słowa. Byłam pewna, że moje dzieci docenią poświęcenie. Że będą wdzięczne za każdy przepracowany dzień, za każdy przelew na studia czy wakacje nad morzem.

A teraz siedzę tu sama i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy powinnam była zostać w Polsce i być przy nich każdego dnia?

Następnego dnia rano poszłam do swojego mieszkania na Pradze. Otworzyłam drzwi i poczułam chłód pustego wnętrza. Usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać — pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie na łzy.

Po południu zadzwoniła Magda:

— Mamo… przepraszam za wczoraj. Po prostu… nie jesteśmy przyzwyczajeni, że jesteś blisko.

— Rozumiem — odpowiedziałam cicho.

— Może wpadniesz w niedzielę na obiad?

Zgodziłam się, choć wiedziałam już, że nic nie będzie takie jak dawniej. Między nami wyrosła ściana z lat rozłąki i niedopowiedzeń.

W niedzielę siedzieliśmy przy stole — ja, Magda, jej mąż i dzieci. Rozmawialiśmy o pogodzie, o szkole wnuków, o cenach w sklepach. Nikt nie zapytał mnie o życie za granicą ani o to, jak się czuję.

Wieczorem wróciłam do siebie i długo patrzyłam przez okno na rozświetloną Warszawę. W głowie kołatały mi się pytania: Czy naprawdę zrobiłam wszystko dobrze? Czy można dać dzieciom za dużo? A może najważniejsze jest być obecnym — nawet jeśli nie stać nas na własne mieszkanie?

Czasem myślę: czy gdybym mogła cofnąć czas, wybrałabym inaczej? Czy moje dzieci kiedykolwiek zrozumieją cenę mojego poświęcenia? Czy wy też czujecie czasem, że oddaliście wszystko rodzinie… a zostaliście sami?