Notatka spod shawarmy: Jak spotkanie z bezdomnym zmieniło moje życie i rodzinę

Deszcz lał jak z cebra, a ja stałem pod lichym daszkiem budki z shawarmą na Grochowie, trzęsąc się z zimna i złości. Byłem wściekły na cały świat – na siebie, na żonę, na ojca, który od miesięcy nie odzywał się do mnie po naszej ostatniej awanturze. W kieszeni miałem ostatnie 50 złotych, a w głowie kłębiły się myśli o tym, jak bardzo wszystko mi się posypało.

Nazywam się Bartosz Kulesza. Mam 37 lat, dwójkę dzieci – Igora i Maję – i żonę, która coraz częściej patrzy na mnie z wyrzutem. Pracuję jako kierowca autobusu miejskiego. Kiedyś myślałem, że to będzie tylko na chwilę, że po studiach znajdę coś lepszego. Ale życie szybko zweryfikowało moje plany. Długi po nieudanym biznesie, kredyt hipoteczny i wieczne pretensje teściowej, że „nie dbam o rodzinę”.

Tamtego wieczoru uciekłem z domu po kolejnej kłótni. „Nie potrafisz nawet naprawić cieknącego kranu!” – krzyczała Justyna, rzucając we mnie ścierką. „Może gdybyś mniej pił z kolegami, a więcej był w domu…” – dodała cicho, ale to bolało bardziej niż krzyk. Wyszedłem trzaskając drzwiami. Nie miałem dokąd pójść, więc błąkałem się po mieście, aż dotarłem do tej budki.

Pod daszkiem stał już ktoś – starszy mężczyzna w podartym płaszczu, z siwą brodą i oczami tak zmęczonymi, jakby widział już wszystko. Pachniał alkoholem i wilgocią. Przez chwilę udawałem, że go nie widzę, ale on odezwał się pierwszy:

– Przepraszam pana… Ma pan może dwa złote na kawę? – zapytał cicho.

Zacisnąłem pięści. Miałem ochotę go zignorować. Ale coś mnie tknęło. Może to przez to, że sam czułem się wtedy nikim? Może przez wspomnienie ojca, który zawsze powtarzał: „Pomagaj tym, którzy mają mniej od ciebie”?

– Chodź pan, postawię panu kawę i shawarmę – powiedziałem w końcu.

Usiedliśmy przy plastikowym stoliku pod daszkiem. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając szumu deszczu i stukotu tramwajów. W końcu mężczyzna odezwał się:

– Dziękuję… Nazywam się Marian.

– Bartek – odpowiedziałem.

– Wie pan… kiedyś miałem dom. Żonę, córkę… Ale wszystko przegrałem przez głupotę i pychę. Myślałem, że jestem lepszy od innych. A teraz… – urwał i spojrzał gdzieś w dal.

Nie wiedziałem co powiedzieć. W mojej głowie pojawił się obraz mojego ojca – siedzącego samotnie w swoim mieszkaniu na Pradze, obrażonego na cały świat po tym, jak wyrzuciłem go z naszego domu po pijackiej awanturze.

– Każdy może upaść – powiedziałem cicho.

Marian uśmiechnął się smutno.

– Ale nie każdy potrafi przeprosić.

Po chwili wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę i podał mi ją drżącą ręką.

– Proszę… Niech pan przeczyta to w domu. Może panu pomoże.

Nie chciałem brać tej kartki. Ale spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich coś znajomego – rozpacz i nadzieję jednocześnie.

Wróciłem do domu późno w nocy. Justyna spała na kanapie z Mają przytuloną do siebie. Igor siedział w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach. Położyłem się obok żony i długo nie mogłem zasnąć. Kartka paliła mnie w kieszeni.

Nad ranem usiadłem w kuchni i rozwinąłem ją drżącymi palcami. Na kartce było kilka zdań napisanych koślawym pismem:

„Jeśli chcesz coś zmienić – zacznij od siebie. Przeproś tych, których skrzywdziłeś. Nie czekaj aż będzie za późno. Życie jest krótkie – nie marnuj go na dumę.”

Pod spodem był numer telefonu i podpis: „Marian Szymański”.

Przez kilka dni nosiłem tę kartkę przy sobie jak talizman. W pracy byłem rozkojarzony, robiłem błędy na trasie. Justyna patrzyła na mnie podejrzliwie:

– Co się z tobą dzieje? Znowu piłeś?

– Nie… Po prostu muszę coś przemyśleć.

Wieczorem zadzwoniła moja siostra Anka:

– Bartek, tata jest w szpitalu. Znowu miał atak serca… Może byś go odwiedził?

Serce mi zamarło. Przez chwilę chciałem powiedzieć: „Nie mam czasu” albo „Nie chcę go widzieć”. Ale przypomniałem sobie słowa Mariana: „Nie każdy potrafi przeprosić”.

Pojechałem do szpitala następnego dnia rano. Ojciec leżał blady i wychudzony na łóżku. Spojrzał na mnie nieufnie.

– Czego chcesz? – burknął.

– Przeprosić cię… Za wszystko – wyszeptałem.

Przez chwilę milczał. Potem odwrócił głowę do okna.

– Myślisz, że jedno przepraszam wszystko naprawi?

– Nie wiem… Ale chcę spróbować.

Wyszedłem ze szpitala lżejszy o jakiś ciężar, choć wiedziałem, że droga do przebaczenia będzie długa.

W domu Justyna patrzyła na mnie uważnie:

– Byłeś u ojca?

– Tak.

– I?

– Przeprosiłem go.

Przytuliła mnie mocno pierwszy raz od miesięcy.

Kilka dni później zadzwoniłem pod numer z kartki Mariana. Odebrała kobieta:

– Halo?

– Dzień dobry… Czy mogę rozmawiać z Marianem Szymańskim?

– Marian nie żyje… Zmarł dwa dni temu na zapalenie płuc. Kim pan jest?

Zaniemówiłem.

– Spotkałem go przypadkiem… Chciałem tylko podziękować za to, co dla mnie zrobił.

Kobieta rozpłakała się po drugiej stronie słuchawki.

– On zawsze mówił, że dobro wraca… Dziękuję panu za wszystko.

Odłożyłem słuchawkę i długo patrzyłem przez okno na mokre ulice Warszawy. Zrozumiałem wtedy, że nawet najdrobniejszy gest może zmienić czyjeś życie – czasem nawet własne.

Dziś próbuję być lepszym ojcem dla Igora i Mai. Staram się naprawiać relacje z Justyną i ojcem. Nie zawsze mi wychodzi – czasem znów krzyczę albo zamykam się w sobie. Ale pamiętam słowa Mariana: „Nie każdy potrafi przeprosić”.

Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby zacząć od nowa? A może wystarczy jeden gest – kawałek shawarmy i kubek kawy pod daszkiem budki na Grochowie? Co wy o tym myślicie?