Nieproszony gość, ogród i nowe życie: Historia Zofii z Wrocławia
Wpadłam do mieszkania jak burza, z torbą zakupów w jednej ręce i kluczami w drugiej. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja marzyłam tylko o gorącej herbacie i ciszy. Zamiast tego, w kuchni siedział nieznajomy mężczyzna, popijając moją kawę z ulubionego kubka. Moja matka, Danuta, stała obok niego z miną winowajcy.
– Kim pan jest? – zapytałam ostrzej, niż zamierzałam.
Mężczyzna wstał powoli. – Przepraszam, jestem Andrzej. Pani mama powiedziała, że mogę się tu na chwilę zatrzymać…
Mama spuściła wzrok. – Zosiu, to kuzynka Jadzi syn. Wyrzucili go z mieszkania, nie miał gdzie pójść…
Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Od miesięcy prosiłam mamę, by nie zapraszała nikogo bez mojej zgody. Po śmierci taty ledwo dawałyśmy sobie radę finansowo. Mieszkanie we Wrocławiu było małe, a ja pracowałam na dwa etaty, żeby utrzymać nas obie.
– Mamo, ile razy mówiłam…
– Zosiu, to tylko na kilka dni – przerwała mi cicho. – Andrzej nie ma nikogo.
Nie miałam siły się kłócić. Przez kolejne dni Andrzej spał na kanapie w salonie, a ja czułam się jak intruz we własnym domu. Mama gotowała mu obiady, prała koszule, a ja wracałam z pracy i znajdowałam ich śmiejących się przy stole. Czułam się zdradzona i niewidzialna.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi rozmowę:
– Danusiu, twoja córka jest bardzo zamknięta…
– Ona zawsze taka była. Po śmierci ojca wszystko dźwiga sama.
– Może potrzebuje pomocy?
– Nie pozwala sobie pomóc.
Zacisnęłam pięści. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Nawet kiedy Andrzej zaczął zostawać dłużej niż „kilka dni”, a jego rzeczy zajęły pół szafy w przedpokoju.
W końcu wybuchłam. W sobotę rano, kiedy mama smażyła naleśniki dla „naszego gościa”, powiedziałam:
– Albo on się wyprowadza, albo ja!
Mama spojrzała na mnie z bólem.
– Zosiu…
– Mam dość! To moje mieszkanie! Pracuję na nie od lat!
Andrzej milczał, patrząc w talerz.
Wieczorem spakowałam walizkę i pojechałam do koleżanki. Płakałam całą noc. Czułam się zdradzona przez własną matkę.
Przez tydzień nie odbierałam telefonów od mamy. W końcu przyszła do mnie osobiście.
– Zosiu, przepraszam – powiedziała łamiącym się głosem. – Nie chciałam cię zranić. Ale Andrzej naprawdę nie miał dokąd pójść…
– A ja? Ja też nie mam dokąd pójść! – krzyknęłam przez łzy.
Mama usiadła obok mnie na kanapie.
– Może powinnam była zapytać. Ale czuję się taka samotna od śmierci taty… Andrzej przypomina mi rodzinę, dawny dom…
Objęłyśmy się i płakałyśmy razem. Po raz pierwszy od lat powiedziałyśmy sobie prawdę: obie byłyśmy samotne, tylko każda na swój sposób.
Zgodziłam się wrócić pod warunkiem, że Andrzej znajdzie coś dla siebie do końca miesiąca. Mama przytaknęła ze łzami w oczach.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie ciotka Jadzia z propozycją:
– Zosiu, mam starą działkę pod Wrocławiem. Może byś tam pojechała na weekend? Odpoczniesz od wszystkiego.
Pojechałam sama. Działka była zaniedbana: chwasty po pas, altanka ledwo trzymała się kupy. Ale kiedy weszłam do środka i poczułam zapach starego drewna i ziemi, coś we mnie pękło. Przypomniały mi się wakacje u dziadków na wsi – beztroska, śmiech, zapach ogórków kiszonych i świeżo skoszonej trawy.
Zaczęłam sprzątać. Najpierw altankę, potem ogródek. Każde wyrwane zielsko było jak wyrzucenie z siebie żalu i gniewu. Po tygodniu działka zaczęła wyglądać jak dawniej: kwitły malwy, a na grządkach pojawiły się pierwsze pomidory.
Mama przyjechała któregoś dnia z Andrzejem.
– Pięknie tu zrobiłaś – powiedziała cicho.
Andrzej przyniósł sadzonki poziomek.
– Może posadzimy razem?
Nie odpowiedziałam od razu. Ale pozwoliłam mu pomóc.
Z czasem działka stała się naszym azylem. Mama zaczęła piec ciasta w altance, Andrzej naprawił płot i zrobił ławkę pod jabłonią. Ja nauczyłam się odpuszczać kontrolę i pozwalać innym być blisko.
Pewnego dnia mama powiedziała:
– Zosiu, Andrzej znalazł pracę w Niemczech. Wyjeżdża za tydzień.
Poczułam ukłucie żalu – przyzwyczaiłam się już do jego obecności.
Andrzej podszedł do mnie wieczorem na działce:
– Dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty i twoja mama… nie wiem, co by ze mną było.
Objął mnie niezręcznie. Odpowiedziałam:
– To ja dziękuję. Nauczyłeś mnie dzielić się miejscem i sercem.
Po jego wyjeździe mama była smutna, ale już nie tak samotna jak kiedyś. Ja zaczęłam zapraszać znajomych na działkę – piekliśmy kiełbaski, śmialiśmy się do późna. Nawet sąsiadka z ogródka obok przyszła kiedyś z nalewką i opowieściami o swoim życiu.
Z czasem działka stała się naszym nowym domem – miejscem pojednań i nowych początków.
Dziś patrzę na mamę podlewającą kwiaty i myślę: ile razy zamykamy drzwi przed ludźmi ze strachu przed zmianą? Ile szczęścia tracimy przez dumę?
A wy? Czy potrafilibyście otworzyć swoje serce dla kogoś obcego? Czy czasem warto odpuścić kontrolę nad życiem?