„Nie oddam cię do domu starców!” – O tym, jak walczyłam o godność mojego ojczyma i własną rodzinę
– Nie! – krzyknął ojczym, a jego głos odbił się echem od obdrapanych ścian kuchni. – Nie oddasz mnie do żadnego domu starców!
Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach kubek po herbacie. Dłoń mi drżała, a w gardle rosła gula. Moja siedmioletnia córka, Zosia, siedziała przy stole i nerwowo obracała łyżeczkę w kubku kakao. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
– Tato, to nie tak… – zaczęłam cicho, ale przerwał mi ruchem ręki.
– Nie jestem twoim ojcem! – rzucił z goryczą. – Twój ojciec…
Zaciął się. Zawsze tak robił, gdy temat schodził na mojego biologicznego ojca. Nigdy go nie znałam. Mama zmarła, gdy miałam dziewiętnaście lat, a on został. Został, choć nie musiał. Przez lata był moją rodziną. Teraz miałam mu to odebrać?
Spojrzałam na Zosię. Jej oczy były wielkie i przestraszone. Ostatnio coraz częściej widywała mnie płaczącą w łazience albo słyszała kłótnie przez cienkie ściany naszego mieszkania w bloku na Pradze. Ojczym mieszkał sam na wsi pod Mińskiem Mazowieckim, w domu, który pamiętał czasy Gierka. Dach przeciekał, piec ledwo zipał, a on coraz częściej zapominał wyłączyć gaz czy zamknąć drzwi na noc.
– Musisz zrozumieć – powiedziałam cicho, siadając naprzeciwko niego. – Boję się o ciebie. Nie mogę codziennie rzucać pracy i jechać tu na każde wezwanie sąsiadki. Zosia też mnie potrzebuje.
– To ja już nikomu nie jestem potrzebny? – jego głos załamał się i zobaczyłam łzy w jego oczach. Nigdy nie widziałam go płaczącego.
Zosia podeszła do niego i przytuliła się do jego ramienia. – Dziadku, nie płacz…
Wtedy pękłam. Zaczęłam płakać razem z nim. Przez chwilę byliśmy tylko trójką zagubionych ludzi w zimnym domu, których łączyło coś więcej niż więzy krwi.
Przez kolejne dni nie spałam po nocach. W pracy byłam cieniem samej siebie – szefowa patrzyła na mnie z politowaniem, koleżanki unikały rozmów o rodzinie. W domu Zosia coraz częściej pytała: „Mamo, czy dziadek umrze?”
W końcu zadzwoniłam do kuzynki, Magdy.
– Słuchaj, Anka – powiedziała bez ogródek – ja bym go oddała do domu opieki bez mrugnięcia okiem. Ty masz dziecko! Musisz myśleć o sobie!
Ale ja nie umiałam. Każda myśl o tym, że ojczym siedzi sam w obcym pokoju, patrzy przez okno na obcych ludzi i czeka na mój telefon… To bolało bardziej niż zmęczenie.
Pewnego dnia dostałam telefon od sąsiadki: „Pani Aniu, pan Stefan znowu zapomniał zamknąć drzwi na noc. Chodzi po podwórku w piżamie.”
Zostawiłam Zosię u sąsiadki i pojechałam pociągiem do wsi. W domu zastałam go skulonego na wersalce, z pustym wzrokiem wbitym w telewizor.
– Tato…
Nie odpowiedział. Usiadłam obok niego i złapałam za rękę.
– Boisz się? – zapytałam cicho.
Skinął głową.
– Ja też się boję – przyznałam pierwszy raz głośno. – Boję się, że cię stracę. Boję się, że nie dam rady być dobrą matką dla Zosi i dobrą córką dla ciebie jednocześnie.
Wtedy spojrzał na mnie inaczej niż zwykle. Jakby pierwszy raz zobaczył we mnie nie tylko dziecko, ale kobietę zmęczoną życiem.
– Przepraszam cię – wyszeptał. – Nie chciałem być ciężarem.
– Nie jesteś ciężarem – odpowiedziałam szybko. – Jesteś moją rodziną.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
– Może… może spróbujemy czegoś innego? – zaproponowałam ostrożnie. – Może zamieszkasz z nami? W bloku jest ciasno, ale będziemy razem.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– A Zosia? A twoja praca?
– Damy radę – powiedziałam z determinacją, której sama się po sobie nie spodziewałam.
Przeprowadzka była koszmarem logistycznym i emocjonalnym. Ojczym płakał, żegnając się z domem i ogrodem. Ja płakałam nocami ze zmęczenia i strachu przed przyszłością. Zosia była podekscytowana i przestraszona jednocześnie.
Pierwsze tygodnie były trudne. Ojczym gubił się w nowej rzeczywistości bloku: narzekał na hałas, brak ogródka i sąsiadów „z miasta”. Ja walczyłam z biurokracją: pielęgniarka środowiskowa, opiekunka z MOPS-u, lekarze…
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – była rozkojarzona, smutna, czasem agresywna wobec kolegów. Wychowawczyni wezwała mnie na rozmowę:
– Pani Aniu, czy coś się dzieje w domu?
Wtedy pękłam po raz kolejny i opowiedziałam jej wszystko.
– Proszę pamiętać o sobie – powiedziała cicho na koniec spotkania.
Ale jak mam pamiętać o sobie, kiedy wszyscy czegoś ode mnie chcą?
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole: ja, Zosia i ojczym. Jedliśmy pierogi z kapustą i grzybami kupione na bazarze.
– Dziękuję ci – powiedział nagle ojczym. – Za to, że nie zostawiłaś mnie samego.
Zosia uśmiechnęła się szeroko i przytuliła go mocno.
Patrzyłam na nich i myślałam: czy dobrze zrobiłam? Czy można być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie? Czy miłość zawsze musi boleć?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można pogodzić własne szczęście z odpowiedzialnością za tych, których kochamy?