Nie ma nic gorszego na świecie niż strach o własne dziecko

Nie ma nic gorszego na świecie niż widok własnego dziecka, które cierpi, a ty nie możesz mu pomóc. Siedziałam na plastikowym krześle w dusznym gabinecie lekarskim, ściskając dłoń Mikołaja tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Mój syn patrzył na mnie wielkimi, zmęczonymi oczami, a ja próbowałam się uśmiechnąć, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.

– No cóż, u Mikołaja wszystko w porządku. Wypisuję go do przedszkola – powiedziała lekarka, podając mi zaświadczenie. – Nie choruj więcej, Mikołaju.

Mikołaj skinął głową i spojrzał na mnie z nadzieją. Chciałam mu powiedzieć, że już wszystko będzie dobrze, ale przecież nie mogłam mieć pewności. Chorował od miesięcy – najpierw zwykłe przeziębienia, potem zapalenie płuc, gorączki, nocne ataki kaszlu. Każda noc była walką o oddech. Każda noc była walką o spokój.

– Chodźmy – powiedziałam cicho i wzięłam go za rękę. W drzwiach odwróciłam się jeszcze do lekarki. – Do widzenia.

– Do widzenia – odpowiedziała, ale jej głos był już daleki.

Na korytarzu szpitala minęliśmy innych rodziców z dziećmi – wszyscy wyglądali podobnie: zmęczeni, przestraszeni, z nadzieją i rezygnacją jednocześnie. Przez chwilę poczułam się częścią jakiegoś smutnego klubu matek i ojców, którzy nie śpią po nocach i liczą każdy oddech swojego dziecka.

Wyszliśmy na zewnątrz. Było zimno, marcowy wiatr smagał twarz. Mikołaj wtulił się we mnie.

– Mamo, pójdziemy na plac zabaw? – zapytał cicho.

Zacisnęłam powieki. Bałam się pozwolić mu na cokolwiek. Bałam się zarazków, innych dzieci, wszystkiego. Ale przecież nie mogłam zamknąć go pod kloszem.

– Może jutro, kochanie. Dziś musisz jeszcze odpocząć.

Wróciliśmy do domu. W mieszkaniu panowała cisza – mąż był w pracy. Ostatnio coraz częściej wracał późno. Odkąd zaczęły się problemy ze zdrowiem Mikołaja, między nami narastało napięcie. On uważał, że przesadzam, że panikuję bez powodu.

– Ewa, dzieci chorują – powtarzał mi wieczorami. – Nie możesz go trzymać pod kloszem.

Ale ja wiedziałam swoje. Każda matka czuje inaczej. Każda matka wie.

Usiadłam na kanapie i przytuliłam Mikołaja do siebie. On zasnął niemal natychmiast – zmęczony szpitalem i badaniami. Gładziłam go po włosach i myślałam o tym, jak bardzo się boję. Bałam się nie tylko o niego, ale też o naszą rodzinę. O to, że coś się między nami psuje.

Wieczorem mąż wrócił do domu. Był zmęczony i rozdrażniony.

– I jak było u lekarza? – zapytał od progu.

– Wszystko niby w porządku – odpowiedziałam cicho. – Ale…

– Ale co? – przerwał mi zniecierpliwiony. – Ewa, musisz trochę odpuścić. On musi wrócić do przedszkola, do dzieci! Nie możesz go trzymać w domu przez cały czas!

Poczułam łzy napływające do oczu.

– Ty nic nie rozumiesz…

– Rozumiem aż za dobrze! – podniósł głos. – Przez twoje lęki wszyscy wariujemy! Ja też mam dość tej atmosfery!

Mikołaj obudził się i zaczął płakać. Pobiegłam do niego, zostawiając męża w kuchni z jego złością i moją bezsilnością.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok śpiącego syna i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myślałam o tym, jak bardzo się zmieniło nasze życie przez ostatnie miesiące. Kiedyś byliśmy szczęśliwi – chodziliśmy razem na spacery po parku Skaryszewskim, jeździliśmy na rowerach po Mazurach latem, śmialiśmy się z byle czego.

Teraz każdy dzień był walką: o zdrowie Mikołaja, o spokój w domu, o naszą przyszłość.

Rano zadzwoniła moja mama.

– Ewa, musisz trochę odpuścić – powiedziała łagodnie. – Dzieci chorują, to normalne.

– Ale on choruje ciągle! – wybuchłam. – Nikt mnie nie rozumie!

– Rozumiemy cię… tylko martwimy się o ciebie.

Zamknęłam oczy i poczułam się jeszcze bardziej samotna.

Następnego dnia zaprowadziłam Mikołaja do przedszkola. Stałam pod drzwiami dłużej niż powinnam, patrząc jak znika w tłumie dzieciaków. Bałam się każdego kichnięcia, każdego kaszlu.

Po południu odebrałam go wcześniej niż zwykle. Był blady i zmęczony.

– Mamo, boli mnie brzuszek…

Serce mi stanęło.

Wróciliśmy do domu i znów zaczęła się ta sama historia: mierzenie temperatury, telefony do lekarza, nieprzespane noce.

Mąż coraz częściej wychodził z domu wieczorami pod pretekstem spotkań służbowych. Czułam się opuszczona i niezrozumiana.

Pewnej nocy usiadłam przy oknie w kuchni i patrzyłam na światła Warszawy za szybą. Zastanawiałam się, czy jestem złą matką? Czy naprawdę przesadzam? Czy można być gotowym na wszystko?

Mikołaj spał spokojnie w swoim pokoju. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam: „Nie ma nic straszniejszego na świecie niż strach o własne dziecko.” Ale czy ten strach kiedyś minie? Czy można nauczyć się żyć z lękiem tak silnym, że odbiera dech?

Czasem myślę: może to ja powinnam się zmienić? Może powinnam zaufać światu… Ale jak zaufać światu, który tyle razy już mnie zawiódł?

Czy wy też kiedyś czuliście taki strach? Czy można być gotowym na wszystko?