„Musisz się wyprowadzić z własnego domu!” – Historia o tym, jak córka wyrzuciła rodziców i co to zrobiło z naszą rodziną
– Mamo, tato… musicie się wyprowadzić. – Słowa wyszły ze mnie jakby nie były moje. Stałam w kuchni, trzymając kubek z zimną już kawą, a ręce mi drżały. Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiała języka, którym mówię. Tata odłożył gazetę i przez chwilę patrzył w okno, jakby szukał tam odpowiedzi.
– Co ty mówisz, Zosiu? – zapytała mama cicho, głosem, który pamiętam z dzieciństwa, kiedy bała się o mnie podczas burzy.
Wiedziałam, że to będzie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Ale nie mogłam już dłużej żyć w tym chaosie. Od kiedy wrócili do mojego mieszkania po pożarze ich domu na wsi, wszystko się zmieniło. Miałam trzydzieści pięć lat, własne życie, pracę w szkole i marzenie o spokoju. Ale od pół roku mój świat zamienił się w pole bitwy.
Mama przestawiała moje rzeczy w kuchni, gotowała obiady według swoich zasad, a tata komentował każdy mój wybór – od pracy po to, z kim się spotykam. Nawet mój kot Stefan był zestresowany ich obecnością. Wieczorami słyszałam ich kłótnie o pieniądze i przyszłość. Czułam się jak dziecko we własnym domu.
– Zosiu, przecież to tylko na chwilę… – próbował tata.
– Ta chwila trwa już pół roku! – wybuchłam. – Nie mam już siły. Potrzebuję przestrzeni. Potrzebuję… siebie.
Mama zaczęła płakać. Tata zacisnął usta. W tej chwili poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie.
Wróciłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Przez ścianę słyszałam ich ciche rozmowy. „Może powinniśmy wrócić na wieś do tej ruiny?” – mówiła mama. „Nie damy rady bez pieniędzy” – odpowiadał tata.
Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Unikaliśmy się, jakbyśmy byli obcymi ludźmi. W pracy nie mogłam się skupić, uczniowie pytali, czy wszystko w porządku. Wieczorami płakałam do poduszki. Czy naprawdę musiałam wybierać między sobą a rodzicami?
W końcu znalazłam im mieszkanie socjalne na obrzeżach miasta. Nie było idealne – małe, z wilgocią na ścianach i starymi meblami. Ale było ich własne. Pomogłam im się przeprowadzić. Mama nie odezwała się do mnie ani słowem przez całą drogę. Tata tylko raz spojrzał mi w oczy: „Zosiu, pamiętaj, że rodzina to nie tylko wspólny adres.”
Po ich wyprowadzce w moim mieszkaniu zapanowała cisza. Stefan znów zaczął mruczeć i spać na mojej poduszce. Ale ja nie mogłam spać spokojnie. Każda filiżanka kawy przypominała mi mamę, każdy zapach smażonego schabowego – tatę.
Minęły tygodnie. Dzwoniłam do nich, ale odbierali rzadko. Mama mówiła krótko: „Wszystko dobrze.” Tata pytał o pogodę i kończył rozmowę.
W święta pojechałam do nich z opłatkiem i prezentami. W mieszkaniu było zimno i pachniało wilgocią. Mama uśmiechnęła się blado, tata nalał mi herbaty.
– Przepraszam – powiedziałam nagle, łamiąc ciszę.
– My też przepraszamy – odpowiedziała mama cicho. – Może za bardzo chcieliśmy być potrzebni.
Tata dodał: – Każdy musi mieć swoje miejsce na ziemi.
Wyszłam od nich z ciężkim sercem, ale wiedziałam, że coś się zmieniło. Może nie będziemy już tą samą rodziną co kiedyś, ale może odnajdziemy nowy sposób bycia razem.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można być dobrym dzieckiem i jednocześnie zadbać o siebie? Czy egoizm to zawsze coś złego? A może czasem trzeba wybrać siebie, żeby móc kochać innych naprawdę?