Moja teściowa uważa, że robi nam przysługę, spędzając czas z naszym synem. Ale czy naprawdę pomaga?
– Znowu przyszłaś bez zapowiedzi, mamo? – zapytałam, próbując ukryć irytację, gdy drzwi do naszego mieszkania otworzyły się z charakterystycznym trzaskiem.
Teściowa, pani Halina, stała w progu z szerokim uśmiechem i torbą pełną domowych pierogów. – No przecież wiem, że jesteście zmęczeni. Przyniosłam obiad i pobawię się z Antosiem, żebyś mogła odpocząć – powiedziała tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Mój mąż, Tomek, spojrzał na mnie z zakłopotaniem. Wiedział, że nie lubię tych niespodziewanych wizyt, ale nie miał odwagi powiedzieć matce „nie”. Ja natomiast czułam, jak narasta we mnie frustracja. Od miesięcy miałam wrażenie, że Halina traktuje mnie jak nieporadną dziewczynę, która nie radzi sobie z własnym dzieckiem.
Antoś miał dwa lata i był naszym oczkiem w głowie. Każdy jego uśmiech był dla mnie nagrodą za nieprzespane noce i zmęczenie. Ale odkąd Halina zaczęła przychodzić niemal codziennie, coraz częściej słyszałam: „Daj mi go na chwilę”, „Ty odpocznij”, „Ja wiem lepiej, jak go uspokoić”. Czułam się odsunięta od własnego syna.
Pewnego popołudnia, gdy wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle, usłyszałam śmiech Antosia dobiegający z kuchni. Zajrzałam tam i zobaczyłam Halinę karmiącą go czekoladą – mimo że wyraźnie prosiłam, by nie dawała mu słodyczy przed obiadem.
– Mamo, mówiłam przecież…
– Oj, nie przesadzaj! Trochę czekolady jeszcze nikomu nie zaszkodziło – przerwała mi z uśmiechem.
Poczułam łzy napływające do oczu. To nie była tylko kwestia czekolady. To była kwestia granic. Moich granic jako matki.
Wieczorem próbowałam porozmawiać o tym z Tomkiem.
– Kochanie, musisz coś powiedzieć mamie. Ona… ona mnie nie słucha. Czuję się jak piąte koło u wozu we własnym domu.
Tomek westchnął ciężko.
– Wiesz, że ona chce dobrze. Pomaga nam. Pracujesz na pełen etat, ja też…
– Ale to ja jestem matką! – wybuchłam. – Chcę mieć wpływ na to, jak wychowujemy Antosia!
Tomek milczał długo. W końcu powiedział:
– Porozmawiam z nią.
Ale rozmowa niczego nie zmieniła. Halina była przekonana, że robi nam przysługę. Zaczęła nawet opowiadać sąsiadkom, jak bardzo jesteśmy jej wdzięczni za pomoc i jak bardzo byśmy sobie bez niej nie poradzili.
Pewnego dnia odebrałam telefon od mojej mamy.
– Aniu, słyszałam od Haliny, że jesteś przemęczona i nie radzisz sobie z Antosiem…
Zamarłam. Czy naprawdę tak to wyglądało z boku? Czy rzeczywiście byłam niewdzięczna?
Zaczęłam unikać Haliny. Odbierałam Antosia wcześniej z przedszkola, zamykałam drzwi na klucz. Ale ona zawsze znajdowała sposób, by się pojawić – a to przyniosła zakupy, a to przyszła „na chwilkę”.
W końcu podczas jednej z takich wizyt nie wytrzymałam.
– Mamo, proszę cię… Potrzebuję trochę przestrzeni. Chcę sama decydować o tym, co jest dobre dla mojego dziecka.
Halina spojrzała na mnie zaskoczona i dotknięta.
– Myślałam, że mi ufacie…
– Ufamy ci – odpowiedział Tomek szybko. – Ale musisz dać Ani więcej swobody.
Teściowa wyszła bez słowa. Przez kilka dni nie pojawiła się u nas wcale. W domu zrobiło się cicho i pusto. Antoś pytał o babcię.
Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Czy byłam zbyt ostra? Czy powinnam była być bardziej wdzięczna?
Po tygodniu Halina zadzwoniła.
– Aniu… Może przyjdę jutro? Upiekłam szarlotkę…
– Przyjdź – odpowiedziałam cicho. – Ale porozmawiajmy najpierw o zasadach.
Usiadłyśmy przy stole. Powiedziałam jej o swoich uczuciach – o tym, jak bardzo kocham Antosia i jak bardzo chcę być dla niego najważniejsza. Halina słuchała w milczeniu.
– Wiesz… Ja po prostu boję się samotności – powiedziała nagle. – Kiedy was nie ma, czuję się nikomu niepotrzebna.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: nasz konflikt to nie tylko walka o wpływ na wychowanie dziecka. To także jej lęk przed byciem zapomnianą.
Od tamtej pory próbujemy znaleźć kompromis. Halina przychodzi rzadziej, ale zawsze po wcześniejszym umówieniu się. Ja staram się okazywać jej więcej wdzięczności i rozmawiać o swoich granicach.
Czasem jednak wciąż zastanawiam się: czy można być jednocześnie dobrą matką i dobrą synową? Czy da się pogodzić własne potrzeby z oczekiwaniami rodziny?
A wy? Jak radzicie sobie z podobnymi sytuacjami?