Miłość na próbę: Jak Bóg pomógł mi zostać ojczymem, choć sam w siebie nie wierzyłem
— Nie jesteś moim tatą! — krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami swojego pokoju tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknie. Stałem przez chwilę na korytarzu, z ręką wyciągniętą w jego stronę, czując jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. W kuchni słyszałem cichy płacz Julki, młodszej córki mojej żony. A ja? Ja czułem się jak intruz we własnym domu.
Kiedy poznałem Magdę, byłem pewien, że to właśnie ona jest kobietą mojego życia. Nie przeszkadzało mi, że ma już dzieci z poprzedniego małżeństwa. Wydawało mi się, że wystarczy kochać i być cierpliwym, a wszystko się ułoży. Ale rzeczywistość okazała się znacznie trudniejsza. Bartek miał wtedy dwanaście lat, Julka osiem. Ich ojciec odszedł nagle, zostawiając po sobie pustkę i żal. Ja miałem być tym, który tę pustkę wypełni. Naiwnie wierzyłem, że wystarczy się starać.
Pierwsze miesiące były jak niekończąca się walka. Bartek ignorował mnie, odpowiadał półsłówkami albo wcale. Julka była bardziej otwarta, ale często płakała nocami i wołała tatę przez sen. Magda próbowała nas wszystkich pogodzić, ale sama była rozdarta między lojalnością wobec dzieci a uczuciem do mnie. Czułem się coraz bardziej niepotrzebny.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem późno z pracy, znalazłem Bartka siedzącego na schodach przed domem. Padał deszcz, a on miał na sobie tylko cienką bluzę. Usiadłem obok niego i przez chwilę milczeliśmy.
— Dlaczego tu siedzisz? — zapytałem cicho.
— Bo nie chcę być w domu — odpowiedział beznamiętnie.
— Wiesz… — zacząłem niepewnie — ja też czasem czuję się tu obco.
Spojrzał na mnie zaskoczony. W jego oczach zobaczyłem coś więcej niż tylko bunt — zobaczyłem ból i strach.
— Nie musisz mnie lubić — powiedziałem — ale chciałbym, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Nie odpowiedział. Wstał i wrócił do domu. Ale tego wieczoru po raz pierwszy poczułem, że coś się zmienia.
Mimo to kolejne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Zaczęły się kłótnie z Magdą. Zarzucała mi brak cierpliwości, ja jej — brak wsparcia. Czułem się samotny jak nigdy dotąd. Zacząłem unikać domu, zostawałem dłużej w pracy albo wychodziłem na długie spacery po parku. Wtedy właśnie zacząłem się modlić.
Nie byłem nigdy szczególnie religijny. Do kościoła chodziłem raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca. Ale tamtego wieczoru, kiedy znów usłyszałem zza drzwi Bartka: „Nienawidzę cię!”, uklęknąłem przy łóżku i po raz pierwszy od lat szczerze poprosiłem Boga o pomoc.
— Boże, jeśli naprawdę jesteś… Pomóż mi być dobrym ojcem dla tych dzieci. Daj mi siłę i cierpliwość. Pokaż mi, co robić…
Nie wydarzył się żaden cud. Nie usłyszałem głosu z nieba ani nie poczułem nagłego spokoju. Ale od tamtej pory zacząłem codziennie się modlić — czasem tylko szeptem, czasem w myślach podczas jazdy tramwajem do pracy. I powoli coś zaczęło się zmieniać — we mnie.
Zacząłem mniej reagować na zaczepki Bartka. Zamiast krzyczeć lub zamykać się w sobie, starałem się rozmawiać spokojnie albo po prostu być obok. Kiedy Julka płakała nocami, siadałem przy jej łóżku i trzymałem ją za rękę, nawet jeśli nie chciała ze mną rozmawiać. Magda zauważyła zmianę i zaczęła mnie wspierać.
Pewnego dnia Bartek przyszedł do kuchni i bez słowa usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Możesz mi pomóc z matmą? — zapytał cicho.
Serce mi zabiło mocniej. To było pierwsze takie pytanie od miesięcy.
— Jasne — odpowiedziałem spokojnie, choć w środku miałem ochotę krzyczeć z radości.
Od tego dnia zaczęliśmy powoli budować coś nowego. Były wzloty i upadki — raz Bartek rzucił mi zeszytem w twarz podczas kłótni o ocenę z fizyki, innym razem Julka przytuliła mnie bez powodu po powrocie ze szkoły. Każde takie drobne zwycięstwo dawało mi nadzieję.
Najtrudniejszy moment przyszedł jednak wtedy, gdy Magda zachorowała i trafiła do szpitala na kilka tygodni. Zostałem sam z dziećmi — przerażony i bezradny. Bartek zamknął się w sobie jeszcze bardziej, Julka zaczęła mieć koszmary nocne.
Wtedy modliłem się najwięcej. Prosiłem Boga o siłę dla nas wszystkich. I właśnie wtedy wydarzyło się coś niezwykłego: Bartek przyszedł do mnie wieczorem i powiedział:
— Przepraszam za wszystko… Boję się o mamę.
Przytuliłem go mocno i po raz pierwszy poczułem się naprawdę jak ojciec.
Magda wróciła do domu po trzech tygodniach. Dzieci były inne — bardziej otwarte, mniej zbuntowane. Ja też byłem inny: silniejszy, spokojniejszy i pełen wdzięczności za to wszystko, co przeszliśmy razem.
Dziś wiem jedno: bez wiary i modlitwy nie dałbym rady. Bóg nie rozwiązał moich problemów za mnie — ale dał mi siłę i cierpliwość, żeby je przejść razem z rodziną.
Czasem patrzę na Bartka i Julkę i zastanawiam się: ile jeszcze prób przed nami? Czy kiedykolwiek poczuję się dla nich jak prawdziwy tata? Może właśnie o to chodzi w byciu rodzicem — żeby codziennie próbować na nowo…