Między tym, co moje, a tym, co wspólne. Opowieść o dorastaniu w cieniu cudzych decyzji
Wpadłam do mieszkania jak burza, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. „Mamo! Gdzie są moje zeszyty z rysunkami?!” – krzyknęłam, ledwo łapiąc oddech po biegu z przystanku. W pokoju panował nienaturalny porządek – zbyt sterylny, zbyt pusty. Moje prace, które przez lata chowałam w szufladzie biurka, zniknęły. Zostały tylko ślady po taśmie klejącej na ścianie i zapach płynu do podłóg.
Mama wyszła z kuchni, ocierając ręce o fartuch. „Ola, nie rób scen. Oddałam je cioci Grażynie dla jej wnuczki. Zosia uwielbia rysować, a twoje stare bazgroły tylko się kurzyły.”
Zamarłam. „To nie były bazgroły! To były moje wspomnienia! Mamo, jak mogłaś?”
Mama wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie z wyższością. „Przestań się wygłupiać. Masz siedemnaście lat, a zachowujesz się jak pięciolatka. Zosia będzie szczęśliwa, a ty powinnaś się cieszyć, że komuś pomagasz.”
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. „Ale to MOJE rzeczy! Nie możesz tak po prostu ich oddawać!”
„Olu, wszystko w tym domu jest wspólne. Póki tu mieszkasz, obowiązują cię moje zasady.”
Zacisnęłam pięści. To nie był pierwszy raz. Od kiedy pamiętam, mama decydowała za mnie o wszystkim – od tego, co jem na śniadanie, po to, co mogę trzymać w szafie. Gdy miałam piętnaście lat i zaczęłam dorabiać w osiedlowej piekarni, kupiłam sobie wymarzoną bluzę z kapturem. Następnego dnia już jej nie było.
„Mamo, gdzie jest moja bluza?”
„Oddałam sąsiadce dla jej córki. Przecież masz już dwie inne.”
„Ale to ja ją kupiłam za swoje pieniądze!”
„Nie przesadzaj. U nas w domu nie ma miejsca na zbędne rzeczy.”
Za każdym razem czułam się coraz mniejsza. Przestałam przynosić do domu cokolwiek nowego – książki trzymałam u babci, ubrania chowałam w szafce na basenie. Mama nie rozumiała, dlaczego coraz mniej ze mną rozmawiam.
Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam, że z półki zniknęła cała seria książek o Harrym Potterze – prezent od taty na kolejne urodziny. Tata odszedł od nas trzy lata temu i od tamtej pory kontakt był sporadyczny.
„Mamo! Gdzie są moje książki?”
„Oddałam je do biblioteki szkolnej. I tak tylko leżały.”
„Ale to był prezent od taty!”
„Nie przesadzaj. Przecież możesz je sobie pożyczyć.”
Wtedy po raz pierwszy zamknęłam się w łazience i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Z czasem zaczęłam się buntować. Zaczęłam mówić „nie”, choć wiedziałam, że każda odmowa kończy się awanturą.
Pamiętam jedną z takich kłótni:
„Ola, wynieś te stare zeszyty do piwnicy albo wyrzuć.”
„Nie wyrzucę! To moje notatki z konkursów matematycznych!”
Mama przewróciła oczami: „I co ci po nich? Do niczego ci się nie przydadzą.”
„Ale są moje! Chcę je mieć!”
„Nie będziemy tu trzymać śmieci.”
W końcu zaczęłam zamykać pokój na klucz – mama była wściekła.
„Co ty sobie wyobrażasz? Że będziesz mnie zamykać przed własną matką?”
„Chcę mieć trochę prywatności!”
„Prywatność? W tym domu? Dopóki tu mieszkasz, nie ma mowy o żadnej prywatności!”
Zaczęło się robić duszno. Coraz częściej wychodziłam z domu – do babci, do koleżanki, byle dalej od mamy i jej zasad.
Najgorzej było w święta. Mama zapraszała całą rodzinę i chwaliła się wszystkim moimi rzeczami: „Zobaczcie, Ola wygrała konkurs plastyczny! Ale już nie rysuje, więc oddałam jej prace Zosi.” Albo: „Ola już taka dorosła – sama zarabia! Ale nie umie oszczędzać, więc lepiej jak ja rozporządzam jej pieniędzmi.”
Czułam się upokorzona.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
Był piątek wieczór. Wróciłam późno z pracy i zobaczyłam, że na moim biurku leży kartka: „Ola, oddałam twoje stare piórniki i kredki sąsiadce dla jej syna. Po co ci tyle gratów?”
Wybuchłam płaczem. Zadzwoniłam do taty.
„Tato… ja już nie mogę tu mieszkać.”
Po drugiej stronie zapadła cisza.
„Córeczko… wiem, że jest ciężko. Ale mama zawsze była taka… Chce dobrze.”
„Tato, ona mnie nie słucha! Nie rozumie! Wszystko oddaje bez pytania! Nawet rzeczy od ciebie!”
Tata westchnął: „Może czas pogadać poważnie? Może powinnaś pomyśleć o wyprowadzce?”
Tej nocy podjęłam decyzję.
Następnego dnia spakowałam najważniejsze rzeczy i pojechałam do babci na wieś.
Mama zadzwoniła po godzinie:
„Ola! Co ty wyprawiasz?! Wróć natychmiast!”
„Nie wrócę. Potrzebuję przestrzeni.”
„Przestrzeni? Przestrzeni to ci brakuje w głowie! Wymyślasz jakieś bzdury! Wszyscy tak żyją!”
Ale ja już wiedziałam swoje.
U babci było inaczej. Mogłam zamknąć drzwi na klucz i nikt nie miał o to pretensji. Babcia pytała mnie o zdanie nawet wtedy, gdy chciała przestawić kwiatki na parapecie.
Po tygodniu mama przyjechała do babci.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
„Ola… czy naprawdę musisz robić taki dramat?”
Spojrzałam jej prosto w oczy:
„Mamo… czy ty naprawdę nie widzisz różnicy między pomocą a naruszaniem cudzych granic? Czy kiedykolwiek zapytałaś mnie o zdanie?”
Mama spuściła wzrok.
Babcia odezwała się cicho:
„Basiu… pamiętasz jak twoja mama oddała twoje lalki kuzynce bez pytania? Jak wtedy płakałaś?”
Mama milczała długo.
W końcu powiedziała:
„Może… może faktycznie przesadziłam.”
Nie było łatwo odbudować zaufanie. Przez kolejne miesiące mieszkałam u babci i powoli uczyłyśmy się z mamą rozmawiać bez krzyku i pretensji. Zaczęła pytać mnie o zdanie – najpierw nieporadnie, potem coraz częściej.
Dziś mam dwadzieścia dwa lata i wynajmuję pokój w Krakowie. Z mamą rozmawiamy rzadziej niż kiedyś, ale nasze rozmowy są spokojniejsze. Nadal czasem słyszę: „Po co ci tyle rzeczy?”, ale już wiem, jak odpowiedzieć: „Bo są moje”.
Czasem zastanawiam się: ilu z nas dorastało w domach bez granic? Ilu musiało walczyć o prawo do własnych wspomnień? Czy naprawdę trzeba uciec z domu, żeby nauczyć się być sobą?