Między ciszą a krzykiem: Opowieść o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie dzieci – to był krzyk mojej matki, który rozdarł ciszę naszego mieszkania w Katowicach. „Jak mogłaś do tego dopuścić, Aneto?!” – wrzeszczała, stojąc w progu kuchni, trzymając w ręku list, który przypadkiem znalazła w mojej torebce. List od Marty, kochanki mojego męża.
Miałam wtedy trzydzieści dwa lata, dwójkę dzieci i przekonanie, że życie może być trudne, ale nie aż tak. Mój mąż, Łukasz, był nauczycielem historii w liceum. Zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza. A jednak to właśnie on zostawił mnie dla innej kobiety – młodszej, bez zobowiązań, z szerokim uśmiechem i oczami pełnymi obietnic.
„Mamo, proszę cię…” – próbowałam ją uciszyć, bo za ścianą spała jeszcze Zosia, nasza sześcioletnia córka. Ale matka nie dawała za wygraną.
– To twoja wina! – syczała. – Gdybyś bardziej o siebie dbała, nie siedziała wiecznie w dresie i nie narzekała na wszystko, Łukasz by nie odszedł!
Poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Czy naprawdę to moja wina? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Przecież starałam się być dobrą żoną – gotowałam obiady, prałam jego koszule, nawet znosiłam te wieczorne wyjścia z kolegami.
Po rozwodzie zostałam z dziećmi i kredytem na mieszkanie. Łukasz odwiedzał Zosię i Antka raz na dwa tygodnie. Przynosił im zabawki i słodycze, a potem znikał na kolejne czternaście dni. Dzieci płakały po jego wyjściu. Ja płakałam nocami.
Najgorsze były święta. W Wigilię matka przyszła do nas z siostrą Izą i jej rodziną. Przy stole panowała napięta atmosfera. Iza patrzyła na mnie z wyższością – jej mąż był lekarzem, mieli dom pod miastem i trójkę grzecznych dzieci.
– Może powinnaś wrócić do pracy? – rzuciła niby od niechcenia. – Siedzenie w domu nikomu nie służy.
Zacisnęłam zęby. Pracowałam wcześniej jako księgowa w małej firmie transportowej, ale po narodzinach Antka zrezygnowałam. Teraz szukałam pracy od miesięcy – bez skutku.
Po kolacji matka została ze mną w kuchni.
– Aneta, musisz się ogarnąć – powiedziała ciszej. – Dzieci cię potrzebują. Nie możesz się rozkleić.
Chciałam jej powiedzieć, że już dawno się rozkleiłam. Że czasem mam ochotę wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ale tylko skinęłam głową.
Pewnej nocy obudził mnie płacz Antka. Przytuliłam go mocno.
– Mamusiu, czy tata już nas nie kocha? – zapytał przez łzy.
Zabrakło mi słów. Jak wytłumaczyć pięcioletniemu dziecku zdradę? Jak powiedzieć mu, że świat jest czasem okrutny?
Wiosną znalazłam pracę w sklepie spożywczym na osiedlu. Praca była ciężka – dźwiganie skrzynek, układanie towaru na półkach, użeranie się z klientami. Ale przynajmniej miałam zajęcie i własne pieniądze.
Łukasz coraz rzadziej dzwonił. Kiedyś przyszedł po dzieci spóźniony o godzinę.
– Przepraszam, Aneta, miałem ważne spotkanie – rzucił szybko.
– Ważniejsze niż twoje dzieci? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Nie zaczynaj znowu.
Chciałam go uderzyć. Chciałam mu powiedzieć wszystko, co myślę o nim i tej jego Marcie. Ale tylko zamknęłam drzwi.
Z czasem nauczyłam się żyć sama. Dzieci dorastały szybciej niż powinny. Zosia zaczęła pomagać mi w domu – sprzątała, gotowała proste obiady dla siebie i brata.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Marta.
– Aneta? Tu Marta… Chciałam tylko powiedzieć… przepraszam. Nie wiedziałam, że Łukasz zostawi dla mnie rodzinę. Myślałam… myślałam, że to już koniec między wami.
Nie odpowiedziałam nic przez długą chwilę.
– To już nie ma znaczenia – powiedziałam w końcu i rozłączyłam się.
Matka przestała mnie odwiedzać po jednej z naszych kłótni. Powiedziała mi wtedy:
– Jesteś uparta jak twój ojciec! On też wszystko musiał robić po swojemu i patrz, jak skończył!
Ojciec odszedł od nas, gdy miałam dziesięć lat. Zostawił mamę dla innej kobiety i nigdy więcej się z nami nie skontaktował.
Czasem zastanawiam się, czy to jakaś klątwa kobiet w naszej rodzinie – zawsze zostajemy same.
Minęły dwa lata od rozwodu. Dzieci przyzwyczaiły się do nowej rzeczywistości. Ja też nauczyłam się żyć bez Łukasza. Ale czasem nocami budzę się z krzykiem – śni mi się tamta Wigilia albo chwila, gdy matka wrzeszczała na mnie w kuchni.
Ostatnio spotkałam Łukasza na zakupach. Był z Martą i ich nowym dzieckiem. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.
– Aneta… może kiedyś pogadamy? Tak normalnie?
Popatrzyłam na niego długo.
– Może kiedyś… Ale jeszcze nie teraz.
Wróciłam do domu i długo patrzyłam w lustro. Widziałam zmarszczki wokół oczu i siwe włosy przy skroniach. Ale widziałam też kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czasem pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto złamał ci serce? Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że wszystko się wali – a potem jednak jakoś trzeba żyć dalej?