„Mama nas wykorzystuje” — zamarłem, gdy to przeczytałem. Historia Pawła z Poznania
„Mama nas wykorzystuje” – te słowa wyświetliły się na ekranie mojego telefonu w środku nocy. Nie spałem, bo od tygodni nie potrafiłem zasnąć spokojnie. Przeczytałem je jeszcze raz, nie wierząc własnym oczom. Nadawcą był mój młodszy brat, Michał, a odbiorcą – nasza siostra, Aneta. Wiadomość przypadkowo trafiła też do mnie. Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w żołądek.
Mam na imię Paweł. Mam 43 lata i mieszkam w Poznaniu. Od śmierci ojca to ja byłem tym, który trzymał rodzinę w ryzach. Mama, Teresa, została sama w naszym starym mieszkaniu na Winogradach. Michał wyjechał do Anglii zaraz po studiach, Aneta wyszła za mąż i zamieszkała pod Warszawą. Ja zostałem – z żoną, dwójką dzieci i coraz większym ciężarem na barkach.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Mama po śmierci taty była zagubiona, smutna, coraz częściej zapominała o codziennych sprawach. Z żoną, Martą, uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zamieszka z nami. – Przecież to tylko na chwilę – mówiła Marta. – Dopóki nie stanie na nogi.
Minęły trzy lata. Mama nie stanęła na nogi. Wręcz przeciwnie – coraz bardziej osiadała w naszym domu, a ja czułem się jak intruz we własnym salonie. Każdego ranka słyszałem jej kroki w kuchni, zapach kawy i jej głos: „Pawełku, zrobiłam ci kanapki do pracy”. Z początku byłem wdzięczny, potem zacząłem się dusić.
Marta coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem. – Twoja mama traktuje mnie jak służącą – rzucała przez zaciśnięte zęby. – Wszystko wie lepiej, wszystko krytykuje. Dzieciom zabrania jeść chipsy, mnie poprawia przy gotowaniu. To już nie jest nasz dom.
Próbowałem rozmawiać z mamą. – Mamo, może spróbowałabyś wrócić do siebie? Albo chociaż na kilka dni do Anety? – Ależ synku, przecież tu mi najlepiej. Tam jestem sama, a tu mam rodzinę.
Michał dzwonił rzadko. Zawsze miał wymówkę: praca, dzieci, kredyt na dom pod Londynem. Kiedy prosiłem go o pomoc finansową dla mamy – bo jej emerytura ledwo starczała na leki – odpowiadał wymijająco: – Paweł, przecież ty masz bliżej.
Wszystko pękło pewnego wieczoru po rodzinnej kolacji. Marta wybuchła:
– Nie wytrzymam dłużej! Albo twoja mama wraca do siebie, albo ja się wyprowadzam!
Mama siedziała przy stole z opuszczoną głową. Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.
– Mamo… – zacząłem cicho.
– Nie martw się, Pawełku – przerwała mi mama łamiącym się głosem. – Ja już wszystko rozumiem.
Następnego dnia spakowała walizkę i pojechała do siebie. Przez kilka dni nie odbierała telefonu. W końcu odebrała Aneta.
– Paweł, mama jest u mnie – powiedziała chłodno. – Jest jej bardzo przykro.
– Przykro? Aneta, ja… ja już nie wiem co robić! Przecież nie mogę poświęcić całego życia dla mamy!
– A myślisz, że ja mogę? – syknęła siostra. – Ty miałeś ją pod nosem przez trzy lata! Teraz twoja kolej się skończyła?
Czułem się jak zdrajca i ofiara jednocześnie. W pracy nie mogłem się skupić, w domu panowała napięta cisza. Marta próbowała udawać, że wszystko wróciło do normy, ale wiedziałem, że coś pękło między nami na zawsze.
Wtedy właśnie dostałem tę wiadomość od Michała:
„Mama nas wykorzystuje. Paweł jest naiwny, a Aneta daje się szantażować emocjonalnie”.
Zadzwoniłem do niego natychmiast.
– Michał, co ty wypisujesz?!
– Paweł… To nie miało trafić do ciebie…
– Ale trafiło! Naprawdę tak myślisz?
– Słuchaj… Mama zawsze potrafiła grać na emocjach. Ty ją utrzymujesz, Aneta się poświęca… A ja mam własne życie!
– My też mamy własne życie! Ale ktoś musi jej pomóc!
– To niech państwo jej pomoże! Albo niech sprzeda mieszkanie i pójdzie do domu opieki!
Rozłączyłem się z trzęsącymi się rękami. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok. W głowie miałem słowa brata i Martę płaczącą w łazience.
Kilka dni później pojechałem do mamy. Siedziała na kanapie u Anety, drobna i przygarbiona.
– Mamo…
– Już nic nie mów – przerwała mi cicho. – Wiem, że jestem ciężarem.
– Nie jesteś ciężarem! Po prostu… wszyscy jesteśmy zmęczeni.
– Ja też jestem zmęczona, Pawełku.
Aneta weszła do pokoju z herbatą.
– Może powinniśmy zatrudnić opiekunkę? – zaproponowała ostrożnie.
Mama spojrzała na nas oboje ze łzami w oczach.
– Nie chcę obcych ludzi w domu… Chcę tylko was.
Wróciłem do Poznania jeszcze bardziej rozdarty niż wcześniej. Przez kolejne tygodnie próbowałem pogodzić pracę, dom i opiekę nad mamą na odległość. Dzwoniłem codziennie, jeździłem co weekend. Marta była coraz bardziej nieobecna; dzieci przestały pytać o babcię.
W końcu nadszedł dzień, kiedy mama trafiła do szpitala po upadku w łazience. Zadzwoniła Aneta:
– Paweł… Lekarze mówią, że mama powinna mieć stałą opiekę.
– Może dom opieki? – zaproponowałem bez przekonania.
– Mama nigdy nam tego nie wybaczy.
Zebraliśmy się wszyscy przy jej łóżku: ja, Aneta i nawet Michał przyleciał z Anglii na kilka dni.
Mama spojrzała na nas słabym wzrokiem:
– Nie chcę być ciężarem… Ale nie chcę być sama.
Po długiej kłótni ustaliliśmy grafik: każdy z nas miał spędzać u mamy jeden tydzień w miesiącu. Michał narzekał najgłośniej:
– Mam swoje życie za granicą! Nie mogę rzucić wszystkiego!
Aneta płakała:
– Ja też mam dzieci! Mąż już ma mnie dość!
Ja milczałem. Czułem się winny wobec wszystkich: wobec mamy, żony i rodzeństwa.
Minęły miesiące pełne napięcia i wzajemnych pretensji. Mama gasła w oczach; my oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Marta:
– Paweł… Musimy porozmawiać.
Wróciłem do domu późno wieczorem; dzieci już spały.
– Co się dzieje?
– Tak dalej być nie może – powiedziała cicho Marta. – Albo wybierasz rodzinę tutaj… albo swoją matkę.
Patrzyłem na nią długo w milczeniu.
– Nie każ mi wybierać…
– Ale musisz.
Nie spałem całą noc. Nad ranem zadzwoniła Aneta:
– Mama nie żyje.
Poczułem ulgę i rozpacz jednocześnie. Ulgę, że ten koszmar się skończył; rozpacz, że już nigdy nie usłyszę jej głosu.
Na pogrzebie staliśmy obok siebie jak obcy ludzie: ja z Martą i dziećmi; Aneta z mężem; Michał sam, bo żona została w Anglii.
Po wszystkim spotkaliśmy się jeszcze raz w starym mieszkaniu mamy na Winogradach.
Michał pierwszy przerwał ciszę:
– I co teraz? Sprzedajemy mieszkanie?
Aneta spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Czy naprawdę o to chodziło?
Patrzyłem przez okno na szare bloki i czułem pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziś minął rok od śmierci mamy. Nasza rodzina już nigdy nie będzie taka sama. Z Martą żyjemy obok siebie; dzieci dorastają szybciej niż chciałbym to przyznać; z rodzeństwem rozmawiam tylko wtedy, gdy musimy coś załatwić formalnie.
Często wracam myślami do tamtej nocy i tej jednej wiadomości: „Mama nas wykorzystuje”.
Czy naprawdę tak było? Czy można kochać za bardzo? Czy można być winny tylko dlatego, że chce się pomóc?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między własnym życiem a rodziną? Jak znaleźć granicę między pomocą a poświęceniem siebie?