Kiedy wszyscy odeszli: Historia Magdy i jej syna Szymona

„Magda, czego się spodziewałaś? Że życie stanie się bajką tylko dlatego, że urodziłaś dziecko?” – głos mojej matki rozbrzmiewał w mojej głowie, gdy siedziałam na zimnej podłodze szpitalnej poczekalni, ściskając drobną dłoń Szymona. Jego oddech był płytki, a powieki ciężko opadały. Była trzecia nad ranem, a ja od godzin próbowałam go uspokoić, podczas gdy lekarze szeptali za zamkniętymi drzwiami.

Szymon miał zaledwie pięć miesięcy, kiedy pojawiły się pierwsze problemy. Do tego czasu wszystko wydawało się idealne – mój mąż Paweł i ja mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Paweł pracował jako kierowca tramwaju, a ja rzuciłam studia pedagogiczne, gdy zaszłam w ciążę. Wszyscy powtarzali mi, że będę tego żałować, ale byłam pewna swojej decyzji. Nigdy nie wątpiłam w miłość do mojego dziecka.

Pierwszy raz, gdy Szymon dostał wysokiej gorączki, nie panikowałam. Ale kiedy sytuacja powtórzyła się tydzień później, a potem jeszcze raz, poczułam strach paraliżujący całe ciało. Lekarze wzruszali ramionami: „To tylko wirus, przejdzie.” Ale nie przechodziło. Szymon zaczął tracić na wadze, przestał płakać jak dawniej – tylko leżał i patrzył na mnie smutnymi oczami.

Pewnego wieczoru, gdy go przewijałam, zauważyłam siniaka na jego nóżce. Serce mi zamarło. Pobiegłam do Pawła, który siedział przy komputerze.

– Paweł, zobacz! Co mu jest?

On tylko machnął ręką:

– Przesadzasz, Magda. Dzieci upadają, to normalne.

Ale wiedziałam, że to nie jest normalne. Następnego dnia trafiliśmy do szpitala. Po serii badań lekarka powiedziała: „Pani syn ma rzadką chorobę krwi. Potrzebna będzie długotrwała terapia.”

Paweł milczał całą drogę do domu. Nie spojrzał mi nawet w oczy. Tej nocy nie wrócił do mieszkania. Później dowiedziałam się, że spał u swojej matki.

Moja mama zadzwoniła następnego dnia:

– Magda, wiesz, że cię kocham, ale może lepiej byłoby skończyć studia zamiast spieszyć się z dzieckiem. Teraz miałabyś pracę i mogłabyś zapłacić za prywatnego lekarza.

Nie miałam siły jej odpowiedzieć. Ojciec był jeszcze gorszy – nawet nie zadzwonił. Brat wysłał mi SMS-a: „Daj znać, jeśli czegoś potrzebujesz.” Ale kiedy poprosiłam go o opiekę nad Szymonem podczas mojej wizyty w aptece, odpisał: „Mam za dużo pracy.”

Przyjaciele znikali jeszcze szybciej. Pierwsza wycofała się Anka – moja najlepsza przyjaciółka ze szkoły.

– Magda, naprawdę mi przykro, ale nie mogę już do was przychodzić. Boję się tych chorób… sama rozumiesz.

Zostałam sama z dzieckiem walczącym o życie i mężem coraz częściej znikającym z domu. Pewnego wieczoru Paweł wrócił pijany.

– Wiesz co? – krzyknął z przedpokoju – Gdybyś była mądrzejsza, dziś pracowałabyś w banku albo szkole! Nie musiałbym jeździć całymi dniami i słuchać o tym, jak wszyscy mają zdrowe rodziny oprócz mnie!

Nie odpowiedziałam mu nic. Patrzyłam tylko, jak trzaska drzwiami sypialni.

Dni mijały w niepewności i strachu. Pieniędzy było coraz mniej. Paweł zaczął zalegać z rachunkami, a ja sprzedawałam ubrania z młodości i książki ze studiów przez internet…

Pewnego dnia w parku podeszła do mnie sąsiadka – pani Teresa.

– Magda, słyszałam co się dzieje… Jeśli potrzebujesz pomocy z jedzeniem albo pieluchami, daj znać.

Po raz pierwszy od miesięcy poczułam wdzięczność wobec kogoś, kto nie oceniał moich wyborów. Ale pomoc pani Teresy nie mogła zastąpić ciepła rodziny, którą straciłam.

Szymon słabł z dnia na dzień. Noce były najgorsze – godzinami siedziałam przy jego łóżeczku i modliłam się o kolejny dzień życia dla niego. Czasem zasypiałam ze zmęczenia na podłodze obok jego łóżka.

Któregoś wieczoru mierzyłam mu temperaturę już po raz kolejny w tym tygodniu, gdy zadzwoniła mama.

– Magda… słyszałam od Teresy, że masz ciężko… Może powinnaś zostawić go na dłużej w szpitalu? Odpoczęłabyś trochę…

Zaniemówiłam z bólu i gniewu.

– Mamo, jak możesz tak mówić? To moje dziecko! Jak mogłabym go zostawić?

– Myślę tylko o tobie…

Rozłączyłam się i rozpłakałam jak nigdy wcześniej.

W kolejnych miesiącach Paweł całkowicie wycofał się z naszego życia. Pewnego dnia zostawił mi kartkę na stole: „Nie dam rady tak żyć. Wracam do mamy.”

Zostałam sama z Szymonem i narastającymi długami. Pani Teresa przynosiła mi rosół i pieluchy kiedy tylko mogła. Czasem siadała ze mną i opowiadała o swoich wnukach, próbując mnie pocieszyć.

Szymon powoli odzyskiwał siły dzięki uporowi lekarzy i mojej walce o każdą terapię. Zaczął znów się śmiać i gaworzyć. Po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

Ale rodzina nie wróciła. Paweł nigdy więcej nie zadzwonił. Mama i tata żyli dalej jakby nas nie było.

Dziś siedzę przy łóżku Szymona i patrzę jak spokojnie śpi po raz pierwszy od wielu miesięcy. Zastanawiam się – gdzie są wszyscy ci, którzy obiecywali miłość i wsparcie? Czy naprawdę popełniłam błąd wybierając macierzyństwo zamiast własnych marzeń? Ile warte jest poświęcenie matki, gdy wszyscy inni odwracają się plecami?