Kiedy cierpliwość pękła: tej nocy kazał mi spać na klatce schodowej

Trzasnął drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam na klatce schodowej w samej piżamie, z rozmazanym makijażem i włosami w nieładzie, a echo jego słów jeszcze dźwięczało mi w uszach: „Nie wracaj, dopóki nie nauczysz się być żoną!”. To był moment, w którym wszystko we mnie pękło. Nazywam się Elżbieta Nowicka i tej nocy przestałam być tą samą osobą.

Wychowałam się w małym miasteczku pod Toruniem. Moja matka, Teresa, była kobietą twardą i zasadniczą. Ojca pamiętam jak przez mgłę – odszedł, gdy miałam dziewięć lat. Mama powtarzała: „Elka, kobieta musi być silna, ale nie wolno jej się sprzeciwiać mężowi. Takie życie”. Wpoiła mi przekonanie, że szczęście to stabilizacja i święty spokój. Kiedy poznałam Pawła – wysokiego, przystojnego mechanika z własnym warsztatem – mama była zachwycona. „On cię ustawi, dziecko” – mówiła sąsiadkom.

Pobraliśmy się szybko. Miałam dwadzieścia dwa lata i głowę pełną marzeń o rodzinie innej niż ta, którą znałam z dzieciństwa. Pierwsze lata były nawet szczęśliwe. Paweł przynosił do domu pieniądze, czasem kwiaty. Wieczorami oglądaliśmy seriale, śmialiśmy się z głupot. Ale potem przyszły problemy – najpierw z warsztatem, potem z pieniędzmi. Paweł zaczął pić. Najpierw po pracy, potem już przed południem.

Zaczęło się od drobiazgów: podniesiony głos, trzaskanie drzwiami, pretensje o niedoprawioną zupę czy źle wyprasowaną koszulę. Potem przyszły wyzwiska. „Jesteś nikim”, „Do niczego się nie nadajesz”, „Gdyby nie ja, skończyłabyś jak twoja matka”. Za każdym razem przepraszał – przynosił czekoladki albo kwiaty z Biedronki. Wybaczałam. Przecież mama mówiła: „Facet czasem musi się wyżyć”.

Pewnego wieczoru wrócił pijany i rzucił talerzem o ścianę. Odłamki rozprysły się po całej kuchni. Stałam jak sparaliżowana. „Sprzątnij to!” – wrzasnął. Sprzątnęłam. Następnego dnia udawałam przed sąsiadką, że wszystko jest w porządku.

Najgorsze były święta. Wtedy Paweł pił najwięcej. Raz podczas Wigilii rzucił opłatkiem o podłogę i wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama przy stole z pustym talerzem dla wędrowca i łzami w oczach. Mama zadzwoniła później: „Nie przesadzaj, Elka. Każda rodzina ma swoje problemy”.

Próbowałam rozmawiać z Pawłem. „Może pójdziemy do psychologa?” – zaproponowałam kiedyś nieśmiało. Spojrzał na mnie z pogardą: „Ty chyba zwariowałaś! Co ludzie powiedzą?”.

Z czasem przestałam zapraszać znajomych do domu. Wstydziłam się siniaków na ramieniu i wiecznych pretensji Pawła o wszystko – od rachunków po kurz na półkach.

Najbardziej bolało mnie to, że nawet moja rodzina nie chciała widzieć prawdy. Kiedy raz przyjechała do nas siostra Pawła – Agata – i zobaczyła mnie płaczącą w łazience, tylko wzruszyła ramionami: „Nie rób scen przy dzieciach”.

A dzieci… O nich marzyłam najbardziej. Ale Paweł nie chciał słyszeć o powiększeniu rodziny: „Najpierw ogarnij siebie, potem myśl o dzieciach”. Każdego miesiąca czułam coraz większą pustkę.

Tamtej nocy wszystko się zmieniło. Była sobota, padał deszcz ze śniegiem. Paweł wrócił późno i od progu zaczął krzyczeć:
– Gdzie jest kolacja? Czy ty naprawdę nic nie potrafisz zrobić na czas?
– Paweł… Jest rosół na kuchence…
– Rosół?! Ile razy mówiłem, że mam dość tego świństwa! – wrzasnął i przewrócił garnek.
Woda rozlała się po podłodze, a ja próbowałam ją wytrzeć ręcznikiem. Wtedy złapał mnie za ramię tak mocno, że aż syknęłam z bólu.
– Wynoś się! – krzyknął. – Nie chcę cię tu widzieć!
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, popchnął mnie na korytarz i zatrzasnął drzwi.

Stałam tam przez chwilę oszołomiona. Słychać było tylko szum deszczu i odgłos jego kroków po drugiej stronie drzwi. Zeszłam na dół i usiadłam na zimnych schodach. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz otworzy drzwi i przeprosi – jak zawsze.
Ale minuty mijały, a ja zaczynałam rozumieć: tym razem to naprawdę koniec.

Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi piętro wyżej.
– Pani Elżbieto? – To był pan Andrzej z trzeciego piętra, emerytowany nauczyciel matematyki.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.
Pokręciłam głową i rozpłakałam się na dobre.
– Chodźcie do mnie na herbatę – powiedział łagodnie.
Weszłam do jego mieszkania jak cień człowieka. Andrzej podał mi koc i kubek gorącej herbaty z cytryną.
– Niech pani nie wraca tej nocy do niego – szepnął.

Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu powiedział:
– Mój brat bił swoją żonę przez trzydzieści lat. Ona nigdy nie odeszła… Zmarła na serce w wieku pięćdziesięciu dwóch lat.
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
– Ja nie chcę tak skończyć – wyszeptałam.

Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… Paweł wyrzucił mnie z domu.
– Coś ty zrobiła?! – krzyknęła od razu.
– Nic… Po prostu miał zły dzień…
– Elka! Wracaj do niego natychmiast! Ludzie będą gadać!
Rozłączyłam się bez słowa.

Przez kilka dni mieszkałam u Andrzeja. Pomógł mi znaleźć tani pokój u swojej znajomej Haliny na drugim końcu miasta. Paweł dzwonił raz po raz:
– Wróć do domu! Przepraszam! Bez ciebie jestem nikim!
Ale ja już wiedziałam, że nie mogę wrócić.

Mama przestała się odzywać. Siostra Pawła napisała mi SMS-a: „Jesteś egoistką! Zniszczyłaś mu życie!”.
Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Zaczęłam pracować w sklepie spożywczym na osiedlu. Klienci byli różni – jedni uprzejmi, inni opryskliwi jak Paweł. Ale przynajmniej nikt mnie nie bił ani nie wyzywał.

Po kilku miesiącach zaczęłam chodzić na terapię dla kobiet po przemocy domowej. Tam poznałam Magdę – młodą matkę dwójki dzieci, która uciekła od męża alkoholika. Siedziałyśmy razem na ławce przed ośrodkiem i rozmawiałyśmy godzinami o tym, jak trudno jest zacząć wszystko od nowa.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja na targu.
– Jak sobie radzisz? – zapytał troskliwie.
– Lepiej… Chyba pierwszy raz od lat czuję się wolna – odpowiedziałam szczerze.
Uśmiechnął się smutno:
– Wolność bywa ciężka… Ale lepsza niż życie w klatce.

Po roku dostałam rozwód z orzeczeniem o winie Pawła. Mama nie przyszła na rozprawę. Po wszystkim napisała mi tylko krótkiego SMS-a: „Nie licz na mnie”.

Dziś mieszkam sama w kawalerce na Rubinkowie w Toruniu. Mam pracę, kilku znajomych i psa ze schroniska – Borysa. Czasem wieczorami patrzę przez okno na światła miasta i myślę o tym wszystkim, co przeszłam.

Czy naprawdę musiałam spaść tak nisko, żeby uwierzyć, że zasługuję na coś więcej? Ile kobiet jeszcze musi przesiedzieć noc na klatce schodowej, zanim wybiorą siebie?

A Ty? Co byś zrobiła na moim miejscu?