„Jak powiedzieć tacie, że dom już nie jest dla niego? Moja walka między miłością do córki a odpowiedzialnością za ojczyma”
— Nie oddasz mnie do żadnego domu starców! — krzyknął ojczym, uderzając pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczyła szklanka z herbatą. Stałam w kuchni, z rękami drżącymi od napięcia, a moja córka Zosia przytuliła się do mojej nogi. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko szumem starej lodówki i jego ciężkim oddechem.
Mój ojczym, Władysław, ma 84 lata. Od śmierci mamy mieszka sam w rozpadającym się domu na końcu wsi pod Radomiem. Kiedyś był dumnym rolnikiem, teraz ledwo radzi sobie z codziennością. Zimą zamarza w kuchni, latem przecieka dach. Sąsiedzi coraz rzadziej zaglądają, a ja — samotna matka z Warszawy — przyjeżdżam raz na dwa tygodnie z Zosią. Każda wizyta to walka z brudem, samotnością i jego uporem.
— Tato, nie dam rady być wszędzie naraz — powiedziałam cicho, próbując nie patrzeć mu w oczy. — Zosia mnie potrzebuje. Ty też. Ale ja… ja już nie mam siły.
Władysław spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz widział własną córkę. W jego oczach była rozpacz i coś jeszcze — może żal, może strach przed końcem. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, ale wiedziałam, że nie pozwoliłby sobie na słabość.
— Ty chcesz się mnie pozbyć — wyszeptał. — Jakbym był śmieciem.
Zosia zaczęła płakać. Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno. Przez chwilę miałam ochotę uciec — zostawić wszystko, wrócić do swojego mieszkania na Ursynowie i udawać, że nie mam ojczyma na wsi, który coraz częściej zapomina wyłączyć gazu.
Ale przecież to on nauczył mnie jeździć rowerem po polnych drogach. To on nosił mnie na barana przez błoto do szkoły, kiedy mama była chora. To on płakał po jej śmierci tak cicho, żebym nie słyszała.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy nie mogłam się skupić, Zosia pytała: „Mamo, dlaczego dziadek jest taki smutny?”. Nie umiałam jej odpowiedzieć. Wieczorami dzwoniłam do ciotki Krysi z sąsiedniej wsi:
— Krysia, on już nie daje rady. Boję się, że coś się stanie.
— A co ty chcesz zrobić? — pytała ciotka. — Oddać go do domu opieki? Przecież on tego nie przeżyje.
Wiedziałam, że ma rację. Władysław całe życie spędził na tej ziemi. Każdy kąt tego domu to jego historia. Ale ja… ja też mam prawo do życia. Do bycia matką dla Zosi, do pracy, do odpoczynku.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do niego sama. Zosia została u sąsiadki. W kuchni pachniało stęchlizną i starością.
— Tato — zaczęłam niepewnie — musimy porozmawiać.
Nie patrzył na mnie. Siedział przy oknie i patrzył na pole za domem.
— Ja wiem, co chcesz powiedzieć — przerwał mi nagle. — Ale ja tu umrę. Tu jest mój dom.
Usiadłam naprzeciwko niego i przez chwilę milczeliśmy razem.
— Boję się o ciebie — powiedziałam w końcu. — Boję się, że któregoś dnia przyjadę i już cię nie będzie.
Władysław spojrzał na mnie z wyrzutem:
— A ty myślisz, że ja się nie boję? Że nie wiem, że jestem ciężarem?
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam mu powiedzieć, że nie jest ciężarem, ale wiedziałam, że by mi nie uwierzył.
— Może spróbujemy czegoś innego? — zaproponowałam cicho. — Może ktoś mógłby przychodzić do ciebie codziennie? Pomóc ci zrobić zakupy, posprzątać…
Wzruszył ramionami:
— A kto tu będzie chciał przyjeżdżać? Tu nawet autobus nie jeździ.
I miał rację. Wieś umierała razem z nim.
Przez kolejne tygodnie próbowałam wszystkiego: opieka społeczna, sąsiedzi, nawet ogłoszenie w sklepie spożywczym. Nikt nie chciał przyjeżdżać do starego człowieka na koniec świata za grosze.
Zosia coraz częściej pytała: „Mamo, dlaczego dziadek nie chce mieszkać z nami?”. Tłumaczyłam jej o korzeniach, o domu, o tym, że czasem ludzie wolą zostać tam, gdzie wszystko znają.
Ale prawda była taka: byłam rozdarta między dwoma światami. Chciałam być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie. Chciałam uratować ojczyma przed samotnością i siebie przed poczuciem winy.
Ostatni raz pojechałam do Władysława w listopadzie. Dom był jeszcze zimniejszy niż zwykle. Przyniosłam mu nowy koc i ciepłe skarpety.
— Tato…
Nie pozwolił mi dokończyć:
— Daj mi tu zostać. Proszę cię.
Zgodziłam się. Nie miałam siły walczyć dalej.
Teraz codziennie dzwonię do niego wieczorem. Czasem odbiera sąsiadka i mówi: „Dzisiaj był słaby dzień”. Czasem słyszę tylko ciszę w słuchawce.
Nie wiem, czy postąpiłam dobrze. Czy można być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie? Czy ktoś z was też czuje się rozdarty między własnym życiem a obowiązkiem wobec bliskich?